Witam czytelniczki,
ostatnio mam pewien dylemat i chciałabym wiedzieć, co inni myślą na ten temat. Przeczytałam artykuł o dawstwie komórek jajowych. Kobieta, która spełnia określone kryteria może podzielić się swoim jajeczkiem. Dostaje się za to rekompensatę w wysokości około 4 tysięcy złotych (by pokryć koszta dojazdu i tak dalej), dodatkowym profitem są kompleksowe badania, za które trzeba byłoby normalnie zapłacić 3 tysiące złotych. Cała procedura jest podobno długotrwała i żmudna. Są rozmowy z psychologiem, dzięki którym można wyeliminować dawczynie robiące to dla pieniędzy, spotkania z lekarzami. Potem kobieta przyjmuje hormony stymulujące rozwój i przyrost komórek jajowych. Są one pobierane i przekazywane biorczyniom. Cała procedura podobno nie ma wpływu na zdrowie dawczyni. Efektem tego wszystkiego jest jedynie szczęście pary, która w końcu ma upragnione dziecko.
W artykule kobiety, które oddały jajeczka mówią o radości z powodu pomocy innym. Lekarz, że matką jest przecież ta, która urodziła. Wszyscy pozytywnie podchodzą do tematu i się cieszą.
Lubię mieć wyrobione zdanie na różne tematy, ale w tym przypadku nie potrafię się zdecydować.
Z jednej strony rozumiem pragnienie posiadania dziecka, które dopełnia małżeństwo. Wiem, że to duże cierpienie, gdy nie wychodzi nawet in vitro. Trzeba wtedy stanąć przed dylematem – adopcja, zapłodnienie z komórki dawczyni czy porzucenie marzeń o ukochanym dziecku.
Kobiety poddające się procedurze in vitro także są stymulowane do większej produkcji jajeczek, które mogą oddać do adopcji. Okazuje się jednak, że chyba niewiele par się na to decyduje, ponieważ banki komórek świecą pustkami. Z drugiej strony namawia się kobiety, które nie mają takich problemów do oddawania jajeczek. Zastanawiam się, czemu pary znające temat z autopsji nie chcą pomóc innym? Przecież nie potrzebują tych wszystkich pobranych komórek.
Osobiście chyba nie oddałabym swoich komórek jajowych, a jeśli już to ze względów finansowych. Dlatego ciężko mi uwierzyć, że ktoś robi to bezinteresownie. Ale bardzo możliwe, że tego nie rozumiem, bo sama nie mam instynktu macierzyńskiego ani dzieci. Dlatego chciałabym poczytać opinię innych.
Polecamy także: Jak wyglądają BLIZNY PO CESARCE? Uwaga - to nie jest łatwy widok!
Fot. Unsplash
Z in vitro nie mam problemu. Uważam, że to pomoc parom, które mają problem z poczęciem dziecka w sposób naturalny.
Jeśli chodzi o zapłodnienie z wykorzystaniem komórek innej kobiety to dla mnie sprawa jest skomplikowana pod względem moralnym. To pochodna eugeniki, która tak szeroko jest krytykowana. Dawczynie to przecież wybór najsilniejszych, najlepszych genów.
Nie rozumiem też do końca tej chęci bycia w ciąży za wszelką cenę. Przecież można zaadoptować dziecko. Tak, wiem, że niewiele dzieci ma unormowaną sytuację prawną a proces jest długi, ale zajście w ciążę w ten sposób także, a przy tym bardzo kosztowne. Czy naprawdę to wszystko jest warte tego by mieć dziecko w 50% swoje, a raczej partnera? Z punktu widzenia biologii to nie jest dziecko tej pary, a kobiet jest jedynie surogatką. Tak, wiem, że w polskim prawie matką jest kobieta, która urodziła. Ale jak ona się z tym czuje? Nie ma poczucia, że jednak do końca to nie jest jej dziecko biologiczne? Na forach dziewczyny poddające się takiej procedurze chcą, by dawczyni miała taką samą grupę krwi, by dziecko nie mogło się domyślić, że coś jest nie tak. Skoro czują, że to ich dziecko to po co takie podchody i kłamstwa? Na forach tematycznych czytałam posty o „dawczyniach”, „biorczyniach”, że „wyhodowaliśmy 3 piękne zarodki o klasie 8A”. Wydaje mi się to bardzo bezduszne w kontekście powstania nowego życia.
Czy naprawdę przekazywanie swojej komórki jajowej do zapłodnienia przez obcego mężczyznę i wszczepienie zarodka w kobietę, która pod względem takim czysto racjonalnym jest surogatką jest moralne? Ja nie wiem i nie daje mi to spokoju.
Kobiety przekazujące swoje komórki jajowe zostają anonimowe, choć natknęłam się w Internecie na zwierzenia kobiety, której siostra poprosiła ją o oddanie jajeczka, bo wtedy dziecko byłoby z nią bardziej spokrewnione. Dziewczyna nie chciała się zgodzić, bo bała się, że będzie postrzegała to dziecko jako swoje. Dlatego teraz dawstwo jest tylko anonimowe, by te rozterki ograniczyć. Ale one chyba i tak zostają?
Nie będę tutaj przytaczać takiego argumentu jak: jeśli to dziecko spotka się z dzieckiem biologicznym tej dawczyni i stworzą związek. Myślę, że prawdopodobieństwo jest małe, choć oczywiście istnieje.
A gdybyście wy byli dzieckiem poczętym w ten sposób? Dzieci adoptowane często szukają swoich rodziców biologicznych. Myślę, że jakiś procent tych dzieci też chciałyby poznać kobietę, która dała im po części życie. A jeśli jakimś cudem dotrą do genetycznej matki?
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że osoby decydujące się na ten krok za wszelką cenę chcą być w ciąży i przeżyć poród żeby być „prawilną matką”.
Nie jestem jeszcze zdecydowana, co sądzę na ten temat, ale chyba jestem bardziej na „nie”. A co wy myślicie? Czy są tu jakieś „dawczynie” albo „biorczynie”, które szczerze powiedzą dlaczego to zrobiły i spróbują to wytłumaczyć?
Pozdrawiam wszystkie czytelniczki i proszę o merytoryczną dyskusję. Dziękuję.