Czym zasłużyły sobie na samotną starość?

Kiedyś piękne, młode i szczęśliwe, dziś stare, samotne i zgorzkniałe. Czym zasłużyły na samotną starość i czy żałują błędów, jakie popełniły? Na trudne pytania odpowiadają Maria i Laura.
Czym zasłużyły sobie na samotną starość?
29.01.2009

Kiedyś piękne, młode i szczęśliwe, dziś stare, opuszczone i zgorzkniałe. Czym zasłużyły na samotną starość i czy żałują błędów, jakie popełniły? Swoje największe sekrety zdradzają nam Maria i Laura

Powoli odliczam dni

Z Marią (70 l.) spotykam się w szare, zimowe popołudnie. Zadbana, pachnąca ciężkimi Chanel nr 5, w długiej, powłóczystej sukni, wyjętej jakby nie z tej epoki. Moją uwagę przyciągają drobne, długie palce, a na każdym złoty pierścionek z dużym, tęczowym oczkiem. Od razu zauważam, że ta kobieta ma w sobie jakąś ukrytą elegancję, grację, wytworność…

Energicznym ruchem zaprasza mnie do wejścia do ogrodu. W głębi widzę stary, przedwojenny dom z półokrągłym gankiem. Gdy wchodzimy do środka, czuję mieszającą się woń perfum i naftaliny. Na ścianach malownicze obrazy, na komódkach równo poustawiane czarno-białe fotografie, w salonie pod oknem brązowe pianino. W tle słyszę Edith Piaf. Mam wrażenie, że przeniosłam się do innego wymiaru, cofnęłam w czasie o minimum pół wieku.

Z zadumy wyrywa mnie cichy głos staruszki. Pyta, czego się napiję. Proponuje czarną herbatę z miodem i cytryną, owocową z sokiem z malin albo rumiankową, na lepsze trawienie. Na koniec dorzuca, że gdybym miała ochotę na coś mocniejszego, to może mnie poczęstować nalewką domowej roboty. Grzecznie dziękuję i proszę o szklankę wody mineralnej. Gdy siadamy przy okrągłym, mahoniowym stole, nakrytym misternym, koronkowym obrusem, znika uśmiech z jej twarzy, a jego miejsce zajmuje zaduma, nostalgia, może smutek… Nie zadaję pytań, ona sama mówi. Co jakiś czas dotyka mojej dłoni, delikatnie ją gładząc. W dużych, niebieskich oczach szklą się łzy. Jedna spływa po policzku. To w końcu opowieść o samotnym czekaniu na śmierć

Urodziłam się w 1939 roku, chwilę po wybuchu II wojny światowej. Mój ojciec był wziętym, warszawskim prawnikiem, mama nie pracowała. Wszystkiego wtedy brakowało, ale nie nam. W naszym domu spotykała się cała śmietanka towarzyska lekarzy, adwokatów i bogatych przedsiębiorców. Latem jeździłam do siostry mamy, na wieś. Bawiłam się tam z kuzynkami, chłonęłam każdą chwilę kontaktu z innymi dziećmi. Ja nie miałam rodzeństwa, bo po moich narodzinach mama nie mogła zajść w ciążę. Zawsze żałowałam, że nie mam starszej siostry albo choć młodszego brata. Gdy byłam mała, wyobrażałam sobie, że w naszym domu mieszka jeszcze jedna dziewczynka. Nazwałam ją Sonja. To imię usłyszałam, gdy tata opowiadał o pewnej Francuzce rosyjskiego pochodzenia, która była kochanką jego przyjaciela, wysoko postawionego oficera.

W ciągu roku z domu wychodziłam rzadko, jedynie w niedziele. Miałam prywatną guwernantkę i nauczyciela języka francuskiego. Cztery razy w tygodniu odbywałam lekcje muzyki. Uczyłam się grać na pianinie i śpiewać. Gdy skończyłam 16 lat, umarła moja matka. Nigdy nie otrząsnęłam się po jej śmierci, bo była najbliższą mi na świecie osobą. Kochałam ją nad życie i do dzisiaj nie mogę zapomnieć, w jakich cierpieniach odchodziła. Żałowałam, że nigdy nie spełniła swoich marzeń i nie została tancerką. A miała do tego wielki talent! Przysięgłam sobie wtedy, że ja zrealizuję swoje plany i mąż, rodzina, małżeństwo nie przesłonią mi całego życia. Teraz wiem, że moja matka była szczęśliwa w chwili śmierci. I nie aspiracje są w życiu ważne. Niestety, nie wiedziałam tego, podejmując studia w Paryżu. Wbrew woli ojca, odrzucając propozycję bogatego małżeństwa z przystojnym, acz rozpuszczonym synem przyjaciela rodziny. Nie chciałam, żeby ktoś układał mi życie.

We Francji studiowałam języki, angielski i francuski oraz historię sztuki. Tata co miesiąc przysyłał mi pieniądze, dzięki czemu mogłam prowadzić dostatnie, wystawne życie. Do Polski przyjeżdżałam rzadko, najczęściej latem. Na święta tata zazwyczaj przyjeżdżał do mnie. Gdy byłam na drugim roku, nie przyjechał sam. Irka zupełnie zawróciła mu w głowie, wzięli cichy ślub i zamieszkali ze sobą. Tworzyli ładną parę, Irka była miła, mądra i ciepła, ale i tak jej nienawidziłam. Widziałam w niej konkurencję dla mojej matki. Od tego czasu rzadko się z nimi kontaktowałam, rzucając się w wir nauki i zabawy. Byłam bywalczynią najmodniejszych i najbardziej luksusowych miejsc, posiadałam kontakty z wybitnymi francuskimi malarzami i aktorami. Pasjami odwiedzałam teatr albo chodziłam pozować nad Sekwanę. Do mojego małego pokoiku na Montmartre znosiłam niezliczone ilości swoich portretów. Miałam też kilka przelotnych romansów, ale wszystkich mężczyzn trzymałam na dystans. Chciałam być niezależna i samodzielna. Po skończeniu studiów znalazłam pracę w jednym z francuskich dzienników, prowadziłam też zajęcia na uniwersytecie. Tata w ogóle mnie nie odwiedzał, ale regularnie przysyłał pieniądze i pisywał krótkie, zdawkowe listy. Gdy skończyłam 30 lat, podziękowałam mu za dofinansowanie, bo wiedziałam, że mogę się już utrzymać sama. O powrocie do Polski nie było mowy – tu miałam znajomych, pracę, swoje pasje. Teraz widzę, że nie miałam tego, co najważniejsze – miłości, przyjaźni. Byłam typem samotnika. Tuż przed 39. urodzinami otrzymałam list od siostry matki z tragiczną wiadomością, że mój ojciec i Irka nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym. Pierwszy raz od 20 lat przyjechałam do Warszawy. Wszystko się tu zmieniło. Mój rodzinny dom wydawał mi się jednak taki sam, jak wtedy, gdy zimowymi wieczorami siedziałam tam z mamą, haftując i robiąc na drutach.

Po pogrzebie ojca zajęłam się sprawami spadkowymi. Zostałam sama, z ogromnym majątkiem i ulotnym wspomnieniem dzieciństwa. Właściwie mogłabym nie pracować, ale nie miałam pomysłu, co innego mogłabym robić. Zaczęłam pracować jako tłumacz i w pełni poświęciłam się nowemu zajęciu. Brakowało mi Paryża i jego artystycznej atmosfery. Miałam około 40-ki, więc mogłam sobie jeszcze ułożyć życie, ale bałam się mężczyzn. Uważałam, że zagarną mi moją niezależność i wolność albo czyhają na mój majątek. Kolejne naście lat spędziłam na nieustannej pracy. Miałam kilku znajomych, czasami kontaktowałam się z kuzynkami. One były jednak zajęte swoimi dziećmi, wnukami, weselami i chrzcinami. Często chodziłam do teatru, do kina, na wystawy sztuki. Podróżowałam też po świecie. Zwiedziłam większość krajów Europy, byłam w Afryce i USA. Przeżyłam w tym czasie kilka miłych romansów, ale nigdy nie była to miłość.

Od czasu, kiedy przeszłam na emeryturę, każdy dzień mojego marnego życia wygląda tak samo. Odliczam kolejne dni, mam wrażenie, że lata bardzo powoli przeciekają mi przez palce. Nie liczę się dla nikogo. Właściwie mogłoby mnie nie być. Czasami odwiedzi mnie studiujący w Warszawie wnuk kuzynki z dziewczyną, czasami dzieci sąsiadów. Koresponduję z koleżankami z Francji i coraz częściej myślę nad jeszcze jedną, ostatnią już podróżą do Paryża. Nie wiem, ile jeszcze mi czasu zostało, ale chciałabym mieć na tyle siły i odwagi, aby skończyć z tą farsą sama. Kupiłam już miejsce na cmentarzu, poczyniłam wszelkie formalności spadkowe, wybrałam nawet suknię do trumny. Powiesiłam w szafie, oznaczyłam, kuzynka na pewno będzie wiedzieć. To suknia z Paryża, kupiona na jednym z pchlich targów. W wielkie, rajskie kwiaty, zielono-różowa. Do tego naszyjniki z włoskiego butiku, które kupiłam w Rzymie i wysokie obcasy. Kiedyś się z nimi nie rozstawałam. Teraz bolą mnie nogi. Ale na tamten świat chcę zawitać w dobrym nastroju. Znowu piękna, młoda i pełna nadziei…

Czy czegoś żałuję? Tak. Że nikomu nie zaufałam i że nie mam dziecka. To wprawdzie nie jest polisa szczęśliwej starości, ale chciałabym mieć kogoś tylko dla siebie…

Umrę i nikt tego nie zauważy

Moja kolejna rozmówczyni, Laura (85 l.) nie jest tak wylewna. Skrupulatna i sztywna. Księgowa. Wychowywała się w biedzie, w prostej, rolniczej rodzinie. Co pamięta z dzieciństwa? Pijanego ojca i matkę, która rok po roku rodziła kolejne dziecko. Laura była trzecia, najstarsza, więc miała dużo obowiązków. Prała, gotowała, karmiła kury i świnie. Po wojnie wyprowadziła się do Gdańska, chciała się uczyć. Zawsze ciągnęło ją do książek.

Nienawidziła prac domowych i usługiwania innym. Zamieszkała kątem u dalekiej rodziny i zrobiła kursy na księgową. Zatrudniła się w spółdzielni mieszkaniowej i tam poznała jego. Niewysoki, ale dobrze zbudowany i przystojny. Dbał o nią, obsypywał kwiatami. Po ślubie zamieszkali u niego w mieszkaniu i wtedy się zaczęło. Janek zaczął pić, bić i poniżać ją. Nawet gdy była w ciąży, nie uspokoił się. Dopiero po urodzeniu Marka się opamiętał, ale też tylko na chwilę. Później bił i jego, i ją.

Zabierał pieniądze, a ona nie miała za co żyć. Marek był cichym i zamkniętym w sobie dzieckiem. Na wszystkie ferie i wakacje wysyłała go do rodziców, na wieś. Tam wędkował, pomagał w gospodarstwie. Uczył się dobrze, w ogóle był dobrym dzieckiem. Jak trochę podrósł, mówił, że powinna zostawić Janka. Ona bała się, że sama sobie nie poradzi. Widziała jednak, że z Markiem dzieje się coś niedobrego. Przygnębiony, smutny, zgaszony. Już nie miał nawet siły postawić się ojcu. Jak dostał, ukrywał się w pokoju albo wychodził do biblioteki.

W wakacje, po maturze, wyjechał gdzieś, zapadł się jak kamień w wodę. Szukała go, zaangażowała w to całą rodzinę. W końcu sam się odezwał. Powiedział, że zaczyna studia i normalne życie. Prosił, żeby do niego przyjechała i z nim zamieszkała. Ale Janek poważnie chorował. Musiała się nim zająć. Pięć lat nie odchodziła od jego łóżka, a on w końcu wytrzeźwiał. Przepraszał ją, chciał też przeprosić Marka, ale chłopak nie chciał go znać. Po śmierci Janka, Laura sprzedała mieszkanie i przeprowadziła się do mniejszego, a resztę pieniędzy dała Markowi. Był właśnie chwilę po ślubie i cieszyła się, że chociaż jemu się uda. Kontaktowali się rzadko, bo mieszkali na dwóch różnych końcach Polski.

Lata mijały, a ona nadal pracowała jako księgowa. Popołudniami urządzała wieczorki towarzyskie dla kolegów z pracy, pocieszając się, że jednak nie jest sama. Gdy odeszła ze spółdzielni, była już stara i pomarszczona, z bagażem doświadczeń oraz cierpień. Kilkaset kilometrów od niej mieszkał syn i wnuki, ale sporadycznie się widywali. Większość czasu spędzała w domu, rzadko wychodziła na dwór, nie lubiła plotkować pod blokiem na ławkach. To ją wprawiało w jeszcze gorszy nastrój. Na święta jeździ do syna, a właściwie do wnuków, bo to u nich się teraz spotyka cała rodzina na wigilii. Już są dorośli i mają swoje rodziny. Dobrze im się wiedzie, czasami zadzwonią, ale to takie czasy, że na babcie i dziadków wolnej chwili nie ma. Kiedyś namawiali, żeby się do nich przeprowadziła, ale starych drzew się nie przesadza. Tu, nad morzem, jest jej miejsce. Szkoda tylko, że nie ma bratniej duszy, bo z siostrami i braćmi to porozmawiać nie może. Mają żal, że jej się udało, wyrwała się ze wsi do wielkiego świata.

Przez chwilę miała jednak nadzieję na towarzystwo. Bo był taki pan Józef - były elektryk, wdowiec. Zawsze wypachniony, ładnie ubrany, na spacery z psem do jej ulubionego parku przychodził. Ale tak jakoś się wszystko rozmyło po kościach. Zresztą, po co jej teraz ktoś na stare lata? Ona ma już swoje nawyki i przyzwyczajenia. Lubi na przykład oglądać seriale i teleturnieje. Raz w miesiącu idzie do fryzjera, a raz w tygodniu na obiad do jakiejś przytulnej restauracji. Ostatnio jednak, coraz bardziej boli ją serce. Boi się, że umrze i nikt tego nie zauważy. Bo jak kiedyś złamała nogę, myjąc okna, to tak leżała cały dzień i jedną noc, póki się sąsiadka z naprzeciwka nie zainteresowała…

Polecane wideo

Komentarze (189)
Ocena: 5 / 5
gość (Ocena: 5) 23.08.2020 13:32
Bardzo dobry komentarz.
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 05.09.2019 14:51
Komu samotność pisana to od niej nie ucieknie tak jak od śmierci. Tylko trzeba się nauczyć się z tym trudnym problemem żyć. Bozię prosić aby zabrała na ten lepszy świat w sprawności fizycznej i psychicznej. Jezu Ufam Tobie to jest motto dla samotnych.
odpowiedz
Rotyneyka (Ocena: 5) 26.10.2017 11:21
Bardzo fajny artykuł poruszający niezwykle ważną kwestie, mojej bliskiej osobie udało mi się wyeliminować ten problem dzięki domu opieki Promyk w miejsc. Unierzyż!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 25.11.2015 19:22
Kiedy byłam w stresie wszystko mi się sypało. Nie miałam apetytu, nie potrafiłam się wyspać. Koleżanka poleciła mi oczyszczanie energetyczne na stronie moc-energii.pl . I rzeczywiście po odprawieniu rytuału problemy ze stresem ustały. Jestem pogodna i bardziej optymistyczna i co najważniejsze nabrałam więcej dystansu do wielu spraw, przez co już się nie denerwuje.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 31.10.2012 21:13
Całe szczęcie że na końcu jest śmierć. Ja wiem że będe sam do końca życia. Nie próbuję tego zmienić bo gorsze jest dla mnie odrzucenie, zerwanie lub zdrada. Nie jestem ryzykantem, więc powoli i w samotności poczekam na śmierć. Ktoś może zaraz napisać po co się tak męczyć jak można to załatwić szybko i bezboleśnie ale mam jeszcze dla kogo żyć (dla siostry, szwagra i dwoje ich ukochanych synków) i nie chem im zrobić przykrości. Czekam na ten dzień, czekam na Ciebie.
odpowiedz

Polecane dla Ciebie