Polacy rzadko są z czegoś zadowoleni. Jak się spyta „co słychać?”, to zawsze jest źle. Zwłaszcza praca nas denerwuje. Co byśmy nie robili, to dramat. Zaraz się okazuje, że wszyscy zajmują się czymś niezgodnym z zainteresowaniami i wykształceniem, słabo płatnym, za bardzo męczącym. Atmosfera nie taka, warunki też nie i ogólnie można się tylko powiesić.
Zauważyłam, że najgorzej o swojej „karierze” mówią osoby wykształcone i na najbardziej prestiżowych stanowiskach. Polakom ogólnie trudno dogodzić, ale im to już w ogóle. Słucham mojej siostry, która jest kierowniczką w dużej firmie, mojego ojca któremu zawsze zazdrościłam stabilnej sytuacji zawodowej albo przyjaciółki, która po studiach została nauczycielką.
Oni ciągle jęczą. A ja nie, chociaż jestem byle kasjerką. Może to inni powinni mnie zazdrościć, a nie ja im?
Zobacz również: LIST: „Zostawił mnie dla byle sprzedawczyni. Nie mam nic do kasjerek, ale co ona sobą reprezentuje?!”
fot. iStock
Prawda jest taka, że kiedyś miałam wielkie ambicje. Trzeba skończyć minimum magisterkę i to na jakimś fajnym kierunku, potem może studia uzupełniające i do pracy. Też fajnej, dobrze płatnej i perspektywicznej. Co roku awans, zmienianie firm i ciągłe wyzwania. Udało mi się to tylko w części, bo naukę na uczelni zaczęłam, ale nie udało mi się skończyć.
Na drugim roku stwierdziłam, że niech się dzieje co chce, ale ja dłużej nie wytrzymam. Minęłam się ewidentnie z powołaniem, a każda sesja to był dramat. Nieprzespane noce, a i tak ledwo zaliczałam. Nie uważam, że byłam na to za głupia. Po prostu nie moja bajka. Przynajmniej na ten czas w życiu. No i po studiach.
Zaczęłam pracę, bo musiałam jakoś zarabiać. Poszłam do handlu, chociaż wszyscy mi odradzali, bo jak raz zaczniesz to robić, to potem trudno zmienić branżę. Nie zmieniłam i zupełnie nie żałuję.
fot. Thinkstock
Kilka razy zmieniałam sieci handlowe i wreszcie trafiłam do tej aktualnej. Jestem tu od prawie 3 lat, warunki są w porządku, regularne podwyżki i można awansować. Ktoś powie, że jestem tylko kasjerką. Nie mam w związku z tym żadnych kompleksów. Ktoś musi się tym zajmować, a ja uważam, że robię to całkiem nieźle. Klienci się na mnie nie skarżą, a wręcz czuję ich sympatię. To też trzeba potrafić.
Wrócę może do tej przyjaciółki męczącej się jako nauczycielka. Niby po studiach i kursach, wykształcona i zatrudniona na pełny etat, ale co z tego? Ona coraz bardziej nienawidzi swojej pracy i to z wzajemnością. Dzieci bywają okropne, a ich rodzice wręcz jej nienawidzą. Ciągle mają pretensje, że skrzywdziła ich pociechę, bo wstawiła dwóję w dzienniku albo uwagę.
Po to było warto się męczyć tyle lat wkuwając różne dziwne rzeczy? O jej zarobkach to nawet żal wspominać.
Zobacz również: LIST: „Żadna praca nie hańbi? Jestem kasjerką i klienci mieszają mnie z błotem!”
fot. Thinkstock
Wiem dokładnie, ile dostaje, bo nie trudno to sprawdzić. Nawet gdyby sama mi nie powiedziała. Wystarczy wiedzieć jakiego typu jest nauczycielem i czy to cały etat. Powiem tak - dyplomowana nauczycielka dostaje na rękę znacznie mniej, niż ja. I to po latach pracy, bo wcześniej robiła tylko na część etatu. To są głodowe kwoty dla kogoś, kto jest sam. Nie stać jej na własne mieszkanie i wciąż żyje z rodzicami.
Niewiele satysfakcji, mało pieniędzy, nikt jej nie szanuje. To kto ma lepiej? Pani po studiach pracująca w edukacji czy jednak ja - ze średnim wykształceniem i siedząca na kasie? Kiedyś miewałam kompleksy na tym punkcie. Dziś już nie i wiem, że dobrze wybrałam. Rzucenie nauki w odpowiednim momencie było najlepszą decyzją.
Do mnie klienci się uśmiechają, a nauczycielami gardzą. Mnie stać na skromne, ale spokojne życie. Mojej koleżanki nie.
fot. Thinkstock
Nie piszę tego dlatego, żeby komuś odradzać naukę. Wcale nie uważam, że studia niczego nie dają i zawsze kończą się taką porażką. Naprawdę różnie bywa. Bardziej chodzi mi o to, żeby ludzie spojrzeli łaskawszym okiem na osoby wykonujące te „prostsze” zawody. Nam wcale nie jest aż tak źle. Wiadomo, nie zawsze jest super, ale to nie powód by nami pogardzać. Chociaż muszę przyznać, że mnie jeszcze nic przykrego nie spotkało.
Klienci są uśmiechnięci, mili, nie krzyczą. Jak się ma dobre podejście, to naprawdę procentuje. I co chyba najważniejsze - lubię to, co robię. Czego nie można powiedzieć o niektórych osobach z tytułami, które dostają depresji na samą myśl, że rano trzeba wstać i iść do znienawidzonej pracy. Cieszę się, że ja nie jestem taka sfrustrowana.
Piszę o tym wszystkim też dlatego, żeby dodać otuchy tym, którym noga się podwinęła. Brak „mgr” przed nazwiskiem to nie koniec świata.
fot. iStock
Nie uważam się za mniej ambitną, bo pracuję w sklepie i nie rozglądam się za niczym lepszym. To jest moja droga, którą podążam z uśmiechem na ustach. Chyba o to chodzi w życiu? Jak patrzę na tą moją przyjaciółkę nauczycielkę, to aż mnie serce boli. Tak się napracowała, tyle miała planów i nagle twarde zderzenie z rzeczywistością. A to ja miałam żałować swojej decyzji. Wyszło na odwrót.
Nie cieszę się z jej porażki. Jestem zadowolona z tego, że mnie wyszło. I wiem jak niektórych to może wkurzać, że jakaś tam baba z byle sklepu mówi o swojej pracy i życiu tak dobrze. Za to akurat nie mam zamiaru przepraszać.
Ostatnio usłyszałam: „zazdroszczę ci tego spokoju i radości”. To naprawdę spory komplement dla kasjerki, którą wszyscy spisali na straty.
Weronika
Zobacz również: Sprzedawca/kasjer z Zary odpowiada na pytania