„Witam Redakcje oraz wszystkie Czytelniczki,
Mój list dotyczyć będzie bardzo powszechnego problemu (jak sadzę) wśród kobiet w moim wieku. Mam 23 lata, jestem na trzecim roku studiów, za dwa lata planuję móc mówić o sobie „prawnik”.
Perspektywy mam nienajgorsze, bo moja rodzina stanowi klasyczny przykład klanu prawniczego. Podobnie zresztą jak rodzina Janka- mojego chłopaka. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów. Niedługo po pierwszej sesji, podczas której wspieraliśmy się i zwierzaliśmy z obaw, zostaliśmy parą, a jeszcze zanim nastało lato razem zamieszkaliśmy. Było to bardzo praktyczne rozwiązanie, bo mogliśmy łączyć przyjemne z pożytecznym- razem uczyliśmy się, przygotowywaliśmy referaty itp., a przy tym spędzaliśmy miło czas. Oczywiście bywały gorsze dni, nieraz się kłóciliśmy, a potem na zajęciach zachowywaliśmy się jakbyśmy się nie znali, ale zdecydowanie więcej było tych lepszych chwil.
Zdecydowanie najgorszy kryzys w naszym związku nastał cztery tygodnie temu, gdy dowiedziałam się że jestem w ciąży. Nie powiem, że się cieszyłam, bo to nieprawda. Inaczej sobie wyobrażałam siebie jako przyszłą matkę. Miałam być już notariuszem, miałam mieć piękne mieszkanie, miałam zarabiać pieniądze. Janek miał być moim mężem- znanym prawnikiem robiącym błyskotliwa karierę.
Niestety rzeczywistość okazała się brutalna i dziecko miało przyjść na świat w najmniej odpowiednim momencie. Jeśli urodziłoby się w terminie to zjawiłoby się akurat przed sesją letnią. A ja zaczynając studia obiecałam sobie- żadnych zawalonych lat, żadnych poprawek. Jak na razie udało mi się prawie w 100% dotrzymać tej obietnicy danej samej sobie.
Janek także nie przyjął najlepiej tej wiadomości. Załamał się. Oczywiście nie było żadnych krzyków, wzajemnego obwiniania się. To była wina nas obojga. Zabezpieczaliśmy się- brałam pigułki. Niestety zawiodły, a to niczyja wina. Janek zapytał mnie, czy chcę to dziecko urodzić. Powiedziałam mu, że nie wiem, że na razie nie potrafię myśleć racjonalnie. On jednak potrafił spojrzeć na sprawę chłodno. Oboje byliśmy w ważnym momencie swojego życia. Rodzice oczekiwali od nas czegoś więcej niż bycia młodocianymi rodzicami. Nie czuliśmy się nawet w połowie gotowi na dziecko.
Pojawił się kolejny problem- jak powiedzieć o tym rodzicom? Osobiście nie miałam zielonego pojęcia. Bałam się reakcji ojca- jest raczej zasadniczym człowiekiem. Mama tez wyznaje zasadę- zero seksu do ślubu. Nawet nasze wspólne zamieszkanie z Jankiem było dla nich szokiem i powodem do kilku awantur ze mną. Rodzice Janka są bardziej „otwarci”, ale i im baliśmy się powiedzieć. W końcu odważył się na rozmowę, a oni zasugerowali aborcję. Zaproponowali pieniądze i skontaktowanie mnie ze „specjalistą”. Podobno powiedzieli, że to jedyne rozwiązanie.
Zrobiłam to zanim pojawiły się dylematy. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Zanim się zorientowałam znalazłam się w gabinecie. Nawet nie zdążyłam zastanowić się nad konsekwencjami. Podeszłam do tego zabiegu jak do rutynowego badania. Wiem, że będę potępiona, wiem , że aborcja to straszna rzecz. Do tej pory sama źle myślałabym o kobietach, które się jej poddały. Ale w momencie, gdy ciąża miała spotkać mnie w tak nieodpowiednim momencie, zapomniałam o stronie etycznej całej sprawy. Poza tym myślałam, ze skoro dorośli ludzie z dużym życiowym doświadczeniem mi to radzą, to znaczy, że tak będzie najlepiej.
Dzisiaj nie jestem tego taka pewna. Pomijając fakt, że taki zabieg to prawdziwa trauma, naprawdę nawet nie chcę o tym pisać, była to bardzo, bardzo smutna chwila, to sumienie daj o sobie znać. Szczególnie, gdy widzę na ulicy matki z wózkami. Myślę wtedy „ja wolałabym granatowy”. Albo zastanawiam się, jak miałoby na imię. Chyba Basia. A jeśli byłoby chłopcem to może Mateusz? Nigdy się tego nie dowiem i pewnie zawsze będzie mnie prześladowało pytanie, czy dobrze zrobiłam.
Na razie dalej będę realizowała swój plan na życie. Zostanę tym, kim chcę być. Może któraś z was napisze, ze zmierzam do celu po trupach. Jednym z nich jest moje dziecko. Trudno się nie zgodzić. Wiem jednak, że wiele sobie oszczędziłam. Sobie, Jankowi, naszym rodzicom. Może za kilka lat przyjdzie depresja, załamanie, nie wiem. Teraz odwracam uwagę od przykrych wspomnień organizowaniem sobie kolejnego roku. Być może zmienimy mieszkanie, żeby zacząć wszystko od nowa.
W sumie nie wiem, czego od was oczekuję. Zakładam, że raczej nie uzyskam wsparcia. Pogarda? Proszę bardzo. Ciekawe tylko ile z Was ma na koncie aborcję albo jest nieszczęśliwymi matkami- sfrustrowanymi, nieszczęśliwymi dwudziestolatkami, które marnowały sobie życie?
Karolina”.
Od Redakcji:
Nie chcemy oceniać tego, co zrobiłaś, pozostawimy to Czytelniczkom. Mimo to nie powinnaś zakładać, że dziewczyna, która rodzi dziecko w bardzo młodym wieku, unieszczęśliwia się. Owszem, zdarzają się przypadki, gdy kobieta nie jest zupełnie gotowa na dziecko, nie potrafi cieszyć się macierzyństwem, jest bardzo niedojrzała. Zdecydowana większość odnajduje się jednak w nowej roli bardzo szybko, szczególnie jeśli ma warunki materialne do wychowywania dziecka. Zwykle po jakimś czasie pojawia się także wsparcie rodziców. A po latach szczęście i radość, gdy obserwuje się sukcesy swojej pociechy. Chciałybyśmy napisać: „to była Twoja, osobista decyzja”, ale nie możemy. Czytając Twój list, mamy wrażenie, że to ktoś inny podjął ją za Ciebie.