W Polsce zwierzęta coraz częściej są traktowane jak członkowie rodzin i nieraz wypełniają pustkę w życiu osobistym. Opiekunowie kupują im ubranka, regularnie odbywają z nimi wizyty u weterynarzy, podarowują zabawki. Można by rzec – traktują jak swoje dzieci. Czy to normalne? Opinie byłyby zapewne podzielone.
Opowieść Uli potwierdza, że zwierzę potrafi odgrywać w życiu człowieka dużą rolę. Jak ogromną? Kobieta twierdzi, że bardziej niż własne dziecko kocha psa. Oto jej wyznanie.
Nie jestem pewna, czy napisanie maila pomoże, ale nie widzę innej możliwości. Gdybym przyznała się mężowi, znajomym czy rodzinie zostałabym wyzwana od najgorszych i wyrodnych matek. Wizyta u psychologa odpada – on prawdopodobnie także by mnie ocenił. A ja potrzebuję zrozumienia i konkretnej odpowiedzi, czy to, co czuję, jest normalne.
Od dwóch lat jestem mamą Antosia. Jest on normalnym i zupełnie przeciętnym dzieckiem. Pośród innych dzieci wyróżnia go jedynie wyrodna matka, czyli ja. Moja wyrodność polega na tym, że bardziej niż jego kocham psa.
Zobacz także: Znowu się jej czepiają! Chontel Duncan tłumaczy się z tego, jak... trzyma swoje dziecko
Fot. Thinkstock
Tak się nie stało. Antek był mały, cały czerwony i miał wysypkę. Zajmowałam się nim i nadal zajmuję bardziej z obowiązku i przywiązania niż z tej wielkiej miłości. Na szczęście mały przepada za psem i na odwrót.
Mojego męża często nie ma w domu, a z rodziną nie widuję się tak często. Wyjątkiem jest moja mama i siostra – Sara. Wydaje mi się, że one czują, że coś jest nie tak. Kiedy byłam w ciąży mama bardzo nalegała, żebym oddała komuś Diega, bo to niebezpieczne dla dziecka, ale nie dałam się do tego przekonać. Diego to mój skarb. Jest idealny – piękny, dobrze wychowany, energiczny i bardzo przyjacielski. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
W każdym razie mama i Sara czasami wypominają mi, że chyba bardziej interesuję się psem niż dzieckiem. Na pewno nie da się nie zauważyć, że to o nim mówię częściej. Ale z drugiej strony Antek jest zdrowy, prawidłowo się rozwija i nie nastręcza żadnych problemów. Więc o czym tu mówić?
Fot. Thinkstock
Niedawno miał miejsce przykry incydent. Stałam na klatce z Diegiem i Antkiem na rękach. Wybieraliśmy się na spacer. Diego był bardzo radosny i poszczekiwał. Rozmawiałam z nim, to znaczy ja mówiłam, a on szczekał i w pewnym momencie wyrwało mi się coś, że jest miłością mojego życia. Pech chciał, że akurat pojawiła się sąsiadka wracająca z zakupów. Wydaje mi się, że wszystko słyszała, bo na moment stanęła jak wryta i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. Nie odpowiedziała też na moje pozdrowienie. Wszystko wskazuje na to, że wkrótce rozniesie się, jaka to jestem okropna.
Ale nie to jest najgorsze. Jej reakcja jest dla mnie potwierdzeniem, że moje uczucia nie są normalne.
Jeżeli chodzi o wydatki na dziecko i psa, to także potrafię wydać więcej na mojego pupila. Nie szczędzę przyjemności na jego zdrowie, odpowiednie warunki do życia i zabawki. Co nie znaczy, że zaniedbuję pod tym względem dziecko. Niczego mu nie brakuje.
Fot. Thinkstock
Są takie dni, że nie czuję żadnych wyrzutów sumienia i wydaje mi się, że mam prawo kochać najbardziej tego, kogo chcę. Poza tym to przecież niezależne ode mnie i nie zmuszę się.
Czasami nachodzi mnie jednak przerażające uczucie, że jestem zła i wyrodna. Wtedy naprawdę nie mogę spać w nocy i zastanawiam się, co jest ze mną nie tak. Martwi mnie także to, że Antek za kilka lat zauważy tę różnicę i to wpłynie na niego negatywnie. Niestety, kiedy widzę Diega i jego uśmiechniętą, wierną mordkę, wyrzuty sumienia znikają. Przynajmniej na chwilę.
Na pewno wśród czytających są tu jakieś matki. Czy któraś z Was miała podobny problem? Czu naprawdę jestem wyrodna? A może któraś z Was słyszała o podobnym przypadku. Proszę nie oceniajcie mnie. Czekam na Wasze komentarze.
Zobacz także: Polska fotografka zrobiła zdjęcia porodu na szpitalnym parkingu!
Fot. Thinkstock
Nie myślcie, że nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo tak jest. Zdarza się, że nie mogę spać w nocy z tego powodu. Problem dręczy mnie tym bardziej, iż nikt nie wie o moich uczuciach, czasami tylko mężowi wyrwie się w żartach, że `zachowuję się jakby Diego był moim drugim dzieckiem`.
Diego to owczarek australijski. Mam go od dziesięciu lat i bardzo kocham. Nigdy nie byłam typem kobiety, która zachwycałaby się dziećmi. Lubiłam je w zależności od charakteru i sposobu bycia – tak jak w przypadku dorosłych ludzi. Niektóre zwyczajnie mnie irytowały. W gruncie rzeczy nie miałam jednak nic przeciwko dziecku, kiedy mój mąż nalegał, i tak urodził się Antek.
W trakcie trwania ciąży dużo wyobrażałam sobie na temat dziecka. A to, że będzie śliczne, genialne i urocze. Niestety mój synek jest zupełnie przeciętny i niczym nie wyróżnia się na tle innych dzieci. Wszyscy członkowie rodziny zachwycają się nim i traktują, jakby był ósmym cudem świata, a ja zastanawiam się wtedy, czy oni tak na serio to mówią.
Fot. Thinkstock
Oczywiście czuję przywiązanie do dziecka i kocham je. Ale nie tak, jak Diega. To on jest moim oczkiem w głowie i całym światem. Uwielbiam spędzać z nim czas i opiekować się nim. Gdy coś zbroi, natychmiast mu wybaczam. Kiedy idę na zakupy, najpierw myślę o jego potrzebach. Wstyd się do tego przyznać, ale tak jest i naprawdę czuję się z tym fatalnie.
Podczas ciąży nie czułam niczego specjalnego. Chodzi mi o jakąś więź z dzieckiem, relację, głębokie uczucie. Myślałam, że to normalne. Do czasu usłyszenia opowieści innych matek. One czytały swoim nienarodzonym dzieciom bajki, puszczały muzykę, śpiewały kołysanki i mówiły do nich. Ja zajmowałam się domem, mężem i psem. Oprócz fizycznych dolegliwości nie czułam niczego. Planowałam oczywiście, jak to będzie wyglądało, kiedy dziecko pojawi się na świecie. Byłam jednak przekonana, że to jedyne w swoim rodzaju, matczyne, głębokie uczucie pojawi się, gdy po raz pierwszy zobaczę niemowlę.
Zobacz także: Waszym zdaniem: Kto nie powinien dostać 500 zł na dziecko?