Od jakiegoś czasu staramy się regularnie publikować listy od Was, abyście miały możliwość wzajemnego doradzania sobie i pomocy. Dzięki Wam Marta zrezygnowała z aborcji, a Marlena, której chirurg zniszczył życie, usłyszała wiele ciepłych słów. Teraz na radę czeka Magda. Pięć lat temu zauważyła, że jej piersi są asymetryczne. Od tego czasu problem stale się pogłębia, a nikt nie chce jej pomóc.
"Witam!
Mam na imię Magda i mam 19 lat. Mniej więcej od 5 lat zmagam się z problemem, który sprawił, że nie mogę żyć normalnie i moja samoocena od dawna sięga dna. Opiszę Wam w skrócie najgorszy okres mojego życia, który nadal trwa i nie wiem, czy kiedykolwiek się skończy....
Miałam 13 lat, kiedy zauważyłam, że prawą pierś mam większą od lewej, lekarze twierdzili, że jest to czymś całkiem normalnym i nie ma się czym przejmować. Jednak ja czułam, że nie jest to tak błahy problem, jak twierdzą lekarze. W niecały rok później okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Asymetria piersi powiększała się coraz bardziej, starałam się to ukryć pod luźnymi bluzkami, szerokimi koszulkami i przez jakiś czas myślałam, że mi się to udaje. Do czasu, kiedy na lekcji wychowania fizycznego koleżanka, myśląc, że tego nie słyszę, powiedziała do innej dziewczyny: "Patrz! Magda ma jednego cycka większego!" Tak zaczął się mój koszmar, który trwa do dziś.
Lekarze nie wiedzieli, skąd bierze się ta asymetria. Nie chcieli, by wyglądało, że nic nie robią, więc wypisywali mi zwolnienia z lekcji WF-u i tak zaczął się mój kolejny problem - nadwaga. Najgorszym okresem zawsze jest lato, kiedy wszyscy chodzą w cienkich koszulach, ja zawsze siedzę w domu, udając, że gdzieś wyjechałam. Tak jest już od 5 lat.
Kiedy miałam 15 lat, trafiłam do szpitala, w którym uwierzyłam, że mi pomogą. Jedynym wyjściem była operacja plastyczna . Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy lekarz powiedział, żebym przyjechała za 2 miesiące na operację. Byłam wtedy bardzo szczęśliwa. Bałam się, ale jednocześnie nie mogłam się doczekać. Kiedy wreszcie przyszedł ten dzień i pojechałam do szpitala, lekarz kazał mi wracać do domu i znów przyjechać za 2 miesiące. Tego, co wtedy przeżyłam, nie da się opisać słowami. Jakby mi ktoś wbił drzazgę w serce... i tak było co najmniej kilka razy - wyznaczanie terminu i odwoływanie. Za każdym razem było ze mną coraz gorzej, za każdym razem przeżywałam to mocniej niż poprzednio,bo najgorsze, co może być, to dawanie bezpodstawnej nadziei, którą się żyje i trzyma się jej jak ostatniej deski ratunku, a kiedy się ją niespodziewanie traci... nie zostaje nic.
mówili,Lekarze w tym szpitalu dawali mi i odbierali tę nadzieję przez trzy lata. Za każdym razem, kiedy odwoływali operację, nie podając żadnego powodu, że skoro czekałam tyle czasu, to poczekam jeszcze dwa tygodnie... nie doczekałam się. Skończyłam 18 lat i szpital przysłał mi do domu papiery z dopiskiem, że jestem już pełnoletnia i nie mogę się u nich "leczyć".
Przyszło załamanie nerwowe, nieprzespane noce, ataki płaczu. W końcu udało mi się wziąć w garść i znalazłam inny szpital, w którym pokładałam nadzieje.
Poznałam lekarza, ordynatora oddziału chirurgii. Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę chciał mi pomóc, więc znów uwierzyłam... ale jak się okazało, było to tylko wrażenie.
Lekarz ten wyznaczył mi termin pierwszej operacji na początek czerwca bieżącego roku. Miałam mieć zmniejszoną prawą pierś. Godzinę przed tym, jak mieli mnie zabrać na salę operacyjną, ten sam ordynator przyszedł do mnie i powiedział, że nie wykona operacji, bo po pierwsze na całym świecie robi się tak, że najpierw powiększa się mniejszą pierś, a po drugie, muszę mieć zaświadczenie od endokrynologa, że mogę mieć taką operację.
To zabolało i to bardzo, ale postanowiłam, że tym razem nie będę tracić czasu na depresję, zduszę to jakoś w sobie i uda mi się na pewno...
Zdobycie takiego zaświadczenia zajęło mi około 3 tygodni, zrobiono mi przy tym wszystkie badania. Pojechałam do chirurga z zaświadczeniem i zamówiliśmy implant dla mnie. Kazano mi czekać na telefon od sekretarki, która miała mi dać znać, kiedy implant już będzie... pewnie Was nie zaskoczę, pisząc, że nie zadzwoniła.
Zrobiłam to sama, dziś o 9:44 zadzwoniłam do szpitala i usłyszałam, że implant nie został zamówiony i nie wiadomo, czy w ogóle będzie zamówiony.
Świat zawalił mi się po raz setny. Pomyślałam, że to już koniec, nie mam po co żyć. Czuję, że tracę czas, którego już nigdy nie odzyskam. Przyjaciele oddalają się ode mnie (nic nie wiedzą) i nie potrafią zrozumieć, dlaczego nie śmieję się jak kiedyś. Nie umiem być dla nich wsparciem, bo sama ze sobą nie potrafię sobie dać rady. Nie potrafię też przyjąć wsparcia... ranię moją mamę, mówiąc, że nie wie, co ja czuję, że łatwo jest jej patrzeć z boku i chociaż wiem, że tak nie jest, że ona też przeżywa to wszystko, jednak nie potrafię inaczej postępować. Nie mam już siły walczyć, upokarzać się przed lekarzami, prosić i błagać o pomoc...
Pisząc ten list, nie liczę na to, że ktoś mi pomoże. Po prostu chcę, żeby ktoś mnie wysłuchał. Chociaż może Wam się wydawać, że to błahy problem, z którego ja robię tragedię, to uwierzcie mi, że tak nie jest. Każdy z nas ma krzyż, który dźwiga przez całe życie... Wygląda na to, że moim krzyżem jest właśnie to dziwactwo, bo tego nawet nie można nazwać chorobą. To po prostu jest..."
Dziewczyny, być może spotkałyście się wcześniej z podobnym problemem. A może same znacie się na tego typu zabiegach i możecie doradzić Magdzie, jak uporać się z tą sytuacją. Postarajcie się ją wesprzeć i dodać otuchy.
Jeżeli macie jakieś problemy, na które poszukujecie rozwiązania i chciałybyście zapytać nas o zdanie, piszcie na redakcja(at)papilot.pl. Postaramy się, w miarę możliwości, jak najszybciej odpisać.