Już od dłuższego czasu czułam, że to nie jest to. Przez pierwszy rok sielanka, kolejny już bez fajerwerków, a w trzecim było więcej kłótni, niż miłych chwil. Sprzeczaliśmy się dosłownie o wszystko i padały okropne słowa.
Zobacz również: Wkrótce bierzemy ślub, ale jego napady zazdrości mnie wykańczają…
Później się przepraszaliśmy, dzień lub dwa zgody i znowu. Do tego czasu już dawno powinniśmy się dotrzeć, a było tylko gorzej. Tydzień temu liczyłam na to, że uda się szczerze porozmawiać i to naprawić. Zrobiłam kolację, wypiliśmy kilka drinków i się zaczęło.
Nagle rozwiązały nam się języki i wyrzuciliśmy z siebie wszystkie żale.
Miałam nadzieję, że to oczyści atmosferę, a jeszcze bardziej ją zaogniło. Do tego stopnia, że oboje doszliśmy do takiego samego wniosku: nie ma sensu się dalej męczyć. Nie jesteśmy już ze sobą szczęśliwi i każdy powinien pójść w swoją stronę.
Wyprowadziłam się, bo na szczęście miałam taką możliwość. Płakałam, żałowałam tej decyzji, a po kilku dniach on się odezwał. Napisał SMS w którym wypomniał mi wszystko, co dla mnie zrobił. Podliczył każdy wyjazd i zakup.
„Nie musisz mi oddawać, ale bądź chociaż tego świadoma. Wtedy może docenisz te wspólne lata”
- dopisał na samym końcu. Poczułam się jak jakaś utrzymanka, a przecież ja niczego od niego nie chciałam. Sam organizował wspólne wakacje i dawał mi prezenty. Czasami się odwdzięczałam.
Teraz już wiem, że to nie był facet dla mnie. Ale bardziej niż rozstanie boli mnie to, co o mnie myśli.
Oliwia