Nie jestem bardzo doświadczoną sprzedawczynią, ale staram się wdrożyć. Obsłużyłam już setki klientów i do tej pory żaden nie narzekał. Aż tu nagle wiadomość z centrali, że spłynęła skarga na mnie.
Długo nie wiedziałam, o co może chodzić, ale wtedy sobie przypomniałam. Wyjątkowo niesympatyczna dziewczyna. Maksymalnie 26-27 lat. Z tych wszystkowiedzących i charakterystycznym lekceważącym tonem.
Od razu potraktowała mnie jak podwładną, ale robiłam dobrą minę do złej gry.
Pracuję w drogerii i chyba się na tym znam. Ona stwierdziła inaczej, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od tego, że poprosiła mnie o konkretny kolor podkładu, o który klientki często pytają. Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że tego odcienia u nas nie znajdzie.
Zobacz także: Mój pierwszy raz był koszmarny
Zasugerowałam, żeby przyszła za kilka dni, bo może będzie dostawa. Ewentualnie niech obserwuje dostępność na stronie. Załatwione? Nie bardzo. Ostrym tonem powiedziała, że ona zaczeka, a ja mam sprawdzić na zapleczu.
Stwierdziła, że na pewno coś się znajdzie, ale ja chcę się jej pozbyć, jestem leserem i w ogóle. Odmówiłam, bo nie będę odgrywała scenek. Wiem, że w magazynie niczego takiego nie ma. No i się wściekła.
W skardze napisała, że poczuła się zignorowana, a ja jestem leniem. Czekam na decyzję, czy firma pociągnie mnie do odpowiedzialności. Myślicie, że są powody?
Urszula
Klientka złożyła na mnie skargę. Czy źle ją potraktowałam?