Wydawało się, że los się do mnie uśmiechnął. Miałam za sobą dość trudną relację z facetem, który delikatnie mówiąc - w pewnym momencie zaczął mną gardzić. Pozbawił mnie resztek pewności siebie. Przez niego nie wierzyłam, że kiedykolwiek coś mi się uda. Wkrótce później poznałam K. Zaprzeczenie tego poprzedniego.
Przystojny, szarmancki, zaradny, dobrze ustawiony. Nie szukałam sponsora, bo to nie w moim stylu, ale imponowało mi na pewno, że żyje na takim wysokim poziomie. Marne szanse na to, że będziemy razem. A jednak coś zaiskrzyło i po kilku miesiącach znajomości nawet się oświadczył. To był na pewno najlepszy dzień w moim życiu.
Zobacz także: Zajmowanie się dziećmi i domem to JEST praca!
Nie dlatego, że złapałam bogacza i od teraz mogę nic nie robić. Ja go autentycznie kochałam i chciałam przy nim zapracować na własne nazwisko. Zanim jednak zaczęłam realizować swój plan - po niecałym roku coś zaczęło się psuć. Standardowa sytuacja: oddalał się ode mnie, ciągłe delegacje, sprawy do załatwienia na mieście.
Najważniejsza z nich miała na imię J. To z nią mnie zdradzał i do niej ostatecznie odszedł. Jestem zdruzgotana, bo walczyłam o ten związek z całych sił. Teraz nie dość, że znowu jestem sama i przerażona, to na dodatek zostałam z niczym. Odebrał mi wszystko.
Twierdzi, że nic mi się nie należy, bo niczego nie wniosłam do tego małżeństwa. Tylko brałam.
Ale co miałam robić, skoro on mnie przekonywał, że tak powinno być? Sprzeciwiał się temu, żebym pracowała. Wolał mieć kobietę w domu, myśleliśmy też o dzieciach. Zamiast tego się rozwodzimy.
Zaprzyjaźniona prawniczka poleciła mi, żeby udowodnić jego winę rozpadu związku i postarać się o alimenty. Okazuje się, że te wypłacane są nie tylko na dzieci. Byłej partnerce pozostawionej z dnia na dzień bez środków do życia też się coś należy.
Zwłaszcza, że żadnej intercyzy nie było i to przez niego byłam w ostatnim czasie tak niesamodzielna. Myślicie, że po tym wszystkim powinnam żądać od niego pieniędzy?
Z.