Nie jestem bardzo doświadczoną sprzedawczynią, ale staram się wdrożyć. Od sierpnia obsłużyłam już setki klientów i do tej pory żaden nie narzekał. Aż tu nagle wiadomość z centrali, że spłynęła skarga na mnie.
Zobacz również: Pracuję w sklepie i też chciałabym dostawać napiwki od klientów
Długo nie wiedziałam, o co może chodzić, ale wtedy sobie przypomniałam. Wyjątkowo niesympatyczna dziewczyna. Maksymalnie 26-27 lat. Z tych wszystkowiedzących i charakterystycznym lekceważącym tonem.
Od razu potraktowała mnie jak podwładną, ale robiłam dobrą minę do złej gry.
Pracuję w drogerii i chyba się na tym znam. Ona stwierdziła inaczej, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od tego, że poprosiła mnie o konkretny kolor podkładu, o który klientki często pytają. Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że tego odcienia u nas nie znajdzie.
Zobacz również: Nie wiem, co mam robić z klientami, którzy wchodzą do sklepu bez maseczki
Zasugerowałam, żeby przyszła za kilka dni, bo może będzie dostawa. Ewentualnie niech obserwuje dostępność na stronie. Załatwione? Nie bardzo. Ostrym tonem powiedziała, że ona zaczeka, a ja mam sprawdzić na zapleczu.
Stwierdziła, że na pewno coś się znajdzie, ale ja chcę się jej pozbyć, jestem leserem i w ogóle. Odmówiłam, bo nie będę odgrywała scenek. Wiem, że w magazynie niczego takiego nie ma. No i się wściekła.
W skardze napisała, że poczuła się zignorowana, a ja jestem leniem. Czekam na decyzję, czy firma pociągnie mnie do odpowiedzialności. Myślicie, że są powody?
Urszula
Zobacz również: Weszłam do sklepu 10 minut przed zamknięciem. Mieli prawo mnie wyrzucić?