Już naprawdę traciłam nadzieję, że trafi się coś fajnego. Byłam na kilkunastu (!!!) rozmowach o pracę i zawsze coś mi nie pasowało. Atmosfera w firmie, zakres obowiązków, stanowisko, pensja, a zazwyczaj wszystko razem wzięte.
Zobacz również: LIST: „Pracuję w banku i widzę, ile oszczędności mają młodzi ludzie. Dramat”
Tym razem też nie dostanę kokosów, ale poza tym jestem raczej dobrej myśli. Fantastyczna szefowa, porządne biuro, jasna droga awansu i może nawet szansa na podwyżkę. Problemem jest za to lokalizacja, bo spory kawałek od mojego domu.
Na spotkanie jechałam ponad godzinę, a nie były to godziny szczytu. Strach pomyśleć, co będzie w innych godzinach.
Od tego czasu biję się z myślami. Umowa jest już nawet gotowa. Wystarczy, że przyjadę ją podpisać i mogę zaczynać pracę. Pytanie tylko - czy to nie jest jednak zbyt duże poświęcenie? Stracę minimum 2 godziny na dojazd każdego dnia.
Zobacz również: LIST: „Na rozmowie o pracę zadano mi pytanie po angielsku. Zagranie poniżej pasa”
W sumie będzie to 10 godzin razem z dniówką. Nie wspominając o paliwie, bo na początku mój samochód będzie spalał pewnie 1/3 pensji. Z drugiej strony - to naprawdę perspektywiczna sprawa i szansa dla mnie.
Niby się cieszę, ale jest w tym trochę pecha. Jak już znalazłam to, czego chciałam, to oczywiście kawał drogi od domu. Mam jeszcze tylko kilka dni na podjęcie ostatecznej decyzji, dlatego zależy mi na zdaniu bardziej doświadczonych osób.
Myślicie, że warto spróbować?
Agnieszka
Zobacz również: LIST: „Na rozmowę o pracę idę z długą listą wymagań. Czy oczekuję zbyt wiele?”