Na początku było jak w bajce. Dosłownie unosiłam się nad ziemią i przez rok czułam motyle w brzuchu. W naszym związku niczego nie brakowało. Potrafiliśmy kochać się całą noc albo rozmawiać do rana. Wszystko było tak, jak należy.
Zobacz również: Zdanie, które najczęściej usłyszysz z ust niewiernego partnera. To sygnał alarmowy
Później dopadła mnie szara codzienność. Miałam różnego rodzaju kłopoty zdrowotne, zupełnie siadł mi nastrój i zaczęłam się od niego powoli odsuwać. Wciąż bardzo go kochałam, ale nie byłam w stanie tego okazywać jak dawniej.
Twierdził, że rozumie i zaczeka. W łóżku głównie spaliśmy, a do czegoś więcej dochodziło maksymalnie raz w tygodniu.
Nie marudził. Czułam, że mam w nim oparcie i on też nie ma aż tak wielkich potrzeb. Wreszcie dowiedziałam się, skąd u niego taka wyrozumiałość. Znalazł sobie koleżankę dla korzyści, która pozwalała mu rozładować napięcie.
Zobacz również: To coraz częstszy powód rozstań. Sprawdź, czy nie jesteś ofiarą MIKROZDRADY
W tym momencie powinnam spakować manatki i ostatecznie wyrzucić go ze swojego życia, ale... nie potrafię. Nie powiem, że wybaczyłam mu zdradę. Jednak trochę go rozumiem. Co innego ma zrobić facet, gdy partnerka tak go olewa?
Mam poczucie, że popchnęłam go do zdrady, bo nie miał innego wyjścia. Myślę, że nadal mnie kocha, a z tamtą chodziło tylko o fizyczną przyjemność. Jeśli mam pretensje, to głównie do siebie. Sprawa wyszła na jaw miesiąc temu i nadal jesteśmy razem. Głównie dlatego, że to ja wzięłam na siebie całą odpowiedzialność.
Dobrze zrobiłam? Czy to przeze mnie do tego doszło?
Małgorzata
Zobacz również: Znaki zodiaku, które nie potrafią powstrzymać się od zdrady (Ranking niewiernych partnerów)