Ostatnio jestem strasznie zalatana i po prostu nie mam na nic czasu. Cały dzień w pracy, więc dopiero wieczorem mogę ogarnąć prywatne sprawy. Tak jak wczoraj, gdy poszłam na zakupy do osiedlowego marketu. Potrzebowałam kilka rzeczy na kolejny dzień.
Zobacz również: LIST: „Moje chore dziecko rozbiło w sklepie butelkę drogiego alkoholu. Nie zapłacę!”
Była dokładnie 20.50, kiedy weszłam do środka. Drzwi otwarte, wszystko się świeci, więc chwytam za koszyk. Nagle wyskakuje kasjerka i mówi, że już zamykają. Wyłączyła kasę, jeszcze tylko zmyje podłogę i fajrant.
Niby uprzejmie to powiedziała, ale poczułam się naprawdę głupio.
W takim razie po co są wypisane te godziny na drzwiach? Do 21.00 powinnam mieć możliwość skorzystania z usług sklepu. Jak mi się trochę przeciągnie, to też nie mój problem. Wtedy zamyka się drzwi i czeka na wyjście ostatniego klienta.
Zobacz również: Wyrzucili mnie ze sklepu, bo zjadłam kilka cukierków. Lubię wiedzieć, co kupuję
Nie miałam już gdzie pójść, bo reszta już dawno nieczynna. Lodówka pusta, żadnej kolacji i śniadania. Musiałam jeszcze po nocach zamawiać coś z dostawą do domu. Uważam, że coś tu jest nie tak. Nie chciałam robić awantury, ale zastanawiam się nad złożeniem skargi.
Obsługa sklepu jest po to, żeby - jak sama nazwa wskazuje - obsługiwać sklep i klientów. 10 minut to szmat czasu, a dla niektórych na wagę złota. Zgarnęłabym jakieś pieczywo, ser, jogurty i tyle by mnie widziała.
Chyba, że ja czegoś nie rozumiem. Myślicie, że ekspedientka miała prawo się tak zachować?
Marysia
Zobacz również: Tak oszukujemy w sklepach. Przyznaje się do tego aż co trzeci polski klient