Od dwóch lat jestem w związku z chłopakiem. Poznaliśmy się tuż po liceum, w wakacje. Na początku wręcz się nie lubiliśmy, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Dopiero po jakimś roku, kiedy mieliśmy okazję dłużej pogadać, okazało się że mamy ze sobą więcej wspólnego niż sądziłam. On też jest z rozbitej rodziny, nie ma rodzeństwa i jest w życiu dość samotny. Niedługo później już ze sobą mieszkaliśmy.
Nasze „bycie ze sobą” jest pełne emocji – kochamy się i nienawidzimy jednocześnie. Bywają lepsze i gorsze dni. Czasem czuję do niego tak silną miłość, że dech mi zapiera. Czasem tak bardzo działa mi nerwy, że mam ochotę go zabić. Kłócimy się jak wariaci, a potem godzimy jak szaleńcy.
Ostatnio jednak jestem trochę zaniepokojona – mój chłopak zażądał ode mnie „dowodu miłości” – tatuażu. Wszystko byłoby ok., nie mam nic przeciwko rysunkom na ciele, ale on chce bardzo konkretnego wzorku – swojego imienia i nazwiska na moich plecach – wzdłuż linii majtek. Jak sam to określił „tak, żeby poziomy sznurek od stringów stanowił dla napisu podkreślnik”.
Boję się to zrobić. On twierdzi, że jeśli się nie zgodzę to znaczy, że albo mam ochotę na zdradę, albo nie wierzę w naszą wspólną przyszłość. Gdy powiedziałam, że zrobię jeśli on zrobi to samo, odmówił – jego zdaniem to niemęskie.
Nie wiem, czy się zgodzić. Taki mały tatuaż to nie jest jakiś wielki wydatek, ale co jeśli się rozstaniemy – nawet za 10 lat. Wtedy byłabym na siebie wściekła, że tak dałam się podejść. Z drugiej strony, jeśli to ma go utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę go kocham – może powinnam iść, zacisnąć zęby i pozwolić się pokłóć?
A.