Lubię sobie od czasu do czasu wyskoczyć do jakiejś lokalnej restauracji. Nie w sensie, że polskiej, ale specjalizującej się w kuchni innego kraju. Często wracam do wietnamskiej, niedawno odkryłam ukraińską, a w gruzińskiej jestem stałą bywalczynią.
Zobacz również: LIST: „Polacy skąpią na napiwki. Jestem kelnerką i od większości gości nie dostaję NIC!”
Ostatnio coś mnie podkusiło i poszłam do węgierskiej jadłodajni. Lubię placki, gulasz i paprykę, więc powinno być dobrze. Zamówiłam przystawkę, zupę, danie główne, bo byłam naprawdę głodna. Pasta ze swojskim pieczywem była super. Zupa bez szału, ale dało się zjeść.
Z drugim daniem coś było nie tak. Próbowałam do momentu, aż uznałam, że jednak się nie polubimy.
Zjadłam jakąś 1/3 porcji, bo nie lubię zostawiać jedzenia. Myślałam, że przyzwyczaję się do smaku i dokończę. Nie dałam rady i zwróciłam. Powiedziałam kelnerce, że jestem rozczarowana tym daniem. Przeprosiła i przyniosła rachunek.
Zobacz również: Kazałam kelnerce oddać napiwek. Po odejściu od stolika zrobiła coś strasznego
Zdziwiłam się, bo policzyła wszystko, czyli 3 pozycje. Pełne ceny, a przecież oddałam prawie pełny talerz, wcześniej niezbyt pochlebnie go recenzując. To chyba oczywiste, że nie powinnam płacić za coś, co było ohydne i tego nie zjadłam.
Ona mi na to bezczelnie, że skoro zjadłam dużą część, to nie można tego uznać za normalny zwrot. Powinnam tylko liznąć i wtedy oddać. W takiej sytuacji trzeba zapłacić. Nie chciałam robić awantury, ale już na pewno tam nie wrócę. Jedzeniu dałabym szansę, ale obsługa tragiczna.
Ciekawa jestem, co Wy o tym myślicie, bo pierwszy raz byłam w takiej sytuacji. Czy ona miała prawo żądać ode mnie zapłaty za coś, czego nie dokończyłam?
Justyna
Zobacz również: Awantura o zachowanie kelnerki. Tak obsłużyła ciężarną, że może stracić pracę