Zanim ktokolwiek nazwie mnie materialistką i utrzymanką, to niech może najpierw przeczyta, co mam do powiedzenia. Zawsze byłam bardzo ambitna i chciałam zrobić karierę. Pewnie by mi się to udało, gdyby nie miłość. Trafiła mnie jak grom z jasnego nieba.
Zobacz również: „Siedzę w domu i zajmuję się dzieckiem. Chcę, żeby mąż wypłacał mi miesięczną pensję”
Ślub wzięliśmy po roku znajomości i od razu rozpoczęliśmy starania o dziecko. Urodziłam i jestem na urlopie wychowawczym. Mam też status bezrobotnej, bo mąż zachęcił mnie do rzucenia pracy chwilę przed ciążą. Według niego powinnam zostać w domu przez kolejne lata.
Nie mam praktycznie żadnych własnych pieniędzy. Nie dlatego, że nie potrafię zarobić - po prostu go posłuchałam.
Zarabia na tyle, że jesteśmy w stanie się utrzymać. Tym bardziej, że ma jeszcze dwa mieszkania po dziadkach, które wynajmuje i z tego są dobre pieniądze. Nie licząc najmu, miesięcznie przynosi do domu około 4 tysięcy.
Zobacz również: Na pierwszej randce zapytałam go o zarobki. Wpadł w szał i uciekł
Pieniądze od lokatorów wystarczają na ratę za mieszkanie, czynsz, rachunki i większość jedzenia. Także resztę może sobie odkładać. Mnie daje co miesiąc 800 zł na własne wydatki - coś do ubrania, kosmetyki, kawa z koleżanką czy co tam sobie wypatrzę.
Uważam, że to nie do końca sprawiedliwe, skoro teoretycznie mamy wspólny budżet. A nie pracuję wyłącznie dlatego, że on tak postanowił. Powinien mi dawać przynajmniej dwa razy tyle, żebym czuła się w miarę bezpiecznie. I mogła coś schować na czarną godzinę.
Chyba, że to jednak ja przesadzam... Powiedzcie mi szczerze, czy taki podział jest Waszym zdaniem sprawiedliwy?
Natalia
Zobacz również: Chłopak nie daje mi żadnych pieniędzy. Dobrze wie, że ciągle jestem pod kreską