W dzieciństwie byłam zdecydowanie bardziej zaradna, niż moja córka. Na kolonie zaczęłam jeździć mając 7 lat i uwielbiałam te wyjazdy. Zawsze dobrze się bawiłam, a wręcz nie chciało mi się stamtąd wracać. Myślałam, że z nią będzie podobnie.
Zobacz również: LIST: „Moje chore dziecko rozbiło w sklepie butelkę drogiego alkoholu. Nie zapłacę!”
To dość odważna dziewczynka, ale chyba jednak za bardzo przywiązana do rodziców. Płakała, kiedy odprowadzaliśmy ją na dworzec, w czasie kolejnych rozmów telefonicznych też i po kilku dniach nadal jest zrozpaczona.
Wychowawczyni najpierw sugerowała, żeby dać jej się przyzwyczaić. Teraz sama nie wie, co powinniśmy zrobić.
Przy każdej okazji dowiadujemy się, że ona strasznie cierpi. Tęskni za mamą, płacze z byle powodu i jakoś nie potrafi się odnaleźć w gronie rówieśników. Największa maruda na turnusie, a na co dzień naprawdę nie jest aż tak przewrażliwiona.
Zobacz również: LIST: „Nie mogłam się dogadać w hotelu za granicą. Nikt nie mówił po polsku”
Byłam pewna, że jej przejdzie, ale mija piąty dzień i nadal dramat. Jeszcze 7 zostało do końca. Ja jestem gotowa pojechać po nią nawet dzisiaj, żeby tak się nie męczyła. Inaczej będzie miała traumę na całe życie. Mąż jest przeciwny i uważa, że nie powinniśmy się wtrącać.
Jego zdaniem musimy odciąć wreszcie pępowinę. Niech sobie tam płacze, ale wreszcie jej przejdzie. Dzięki temu stanie się bardziej samodzielna. Muszę chyba wspomnieć, że córka ma 11 lat, więc nie jest znowu takim maluchem.
Doradźcie mi, proszę. Czy dobrze zrobię, jeśli po nią pojadę?
Karolina
Zobacz również: LIST: „Obca kobieta upomniała mnie, bo dałam klapsa dziecku”