W życiu bym nie pomyślała, że moje życie tak się ułoży. Jestem typowym mieszczuchem - wychowałam się na blokowisku, studiowałam w stolicy, a tłok i szum były dla mnie środowiskiem naturalnym. Wręcz współczułam mieszkańcom mniejszych miejscowości.
Zobacz również: LIST: „Przeprowadziłam się ze wsi do miasta. Przeraża mnie niezaradność tutejszych dziewczyn”
Wieś kojarzyła mi się nie tyle z zacofaniem, co nudą. Wszędzie daleko, żadnych atrakcji, ludzie jacyś tacy dziwni. Plan był jasny - jak tylko się obronię, dostanę podwyżkę i znajdę faceta, wtedy kupuję mieszkanie w Warszawie.
Czułam, że to jest moje miejsce na Ziemi. Ale nagle coś mi się pozmieniało.
Jeszcze przed wzięciem kredytu wyjechałam z chłopakiem na wakacje do gospodarstwa agroturystycznego. Zupełnie nie nasz klimat, przynajmniej tak się wydawało. Nigdy tak nie odpoczęłam. Przez prawie 2 tygodnie żyliśmy w głuszy, upajając się ciszą i bujną przyrodą.
Zobacz również: LIST: „Wiejskie dziewczyny rodzą młodo i są szczęśliwe. Miastowe za długo zwlekają”
Oboje pomyśleliśmy o tym samym - a gdyby tak rzucić wszystko i spróbować inaczej? Tym bardziej, że ja wykonuję wolny zawód i mogę pracować skądkolwiek. Narzeczony jest nauczycielem, więc też sobie poradzi.
Znaleźliśmy ogłoszenie i kupiliśmy niewielki dom kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Jeszcze go remontujemy, ale czujemy, że to jest to. Wreszcie mogę biegać boso po trawie, rano budzą mnie muczące krowy sąsiadów, wszędzie pachnie lasem.
Na razie jest cudownie i niech tak będzie nadal. Znajomi raczej nie rozumieją tej decyzji. Twierdzą, że po chwili zachwytu przyjdzie rozczarowanie. Wy też tak myślicie?
Emilia
Zobacz również: LIST: „Co Wy, miastowe dziewczyny, wiecie o życiu? Niewiele!”