Od 11 lat żyję w udanym małżeństwie. Mam ośmioletnią córkę i moja rodzina wydaje się być na pozór bardzo szczęśliwa. Za dnia. Życie nocne - ja i mój mąż - prowadzimy dość ubogie. Na początku, zaraz po ślubie, miałam nadzieję, że po prostu potrzebujemy rozgrzewki. Potem, gdy seks raz w tygodniu był bardziej obowiązkiem niż przyjemnością, zaczęło mocno wiać nudą. Jeśli miałabym jednym słowem określić ten związek, byłoby to "rutyna". Potem z roku na rok było coraz słabiej, o seksie już w ogóle nie było mowy, ale mnie to nie przeszkadzało, bo nadal bardzo kochałam swojego męża. Nie ukrywam, że fantazje pojawiały się w mojej głowie, ale byłam zbyt nieśmiała, żeby opowiedzieć o nich mojemu mężowi. Chciałam, żeby obudził mnie w środku nocy głodny namiętnych pieszczot, żeby gładził moje ramiona, muskał delikatnie szyję, całował piersi. Ale on zdawał się nie dostrzegać mojego spragnionego wzroku, mówiącego „Proszę, zajmij się mną wreszcie”.
Zobacz także: Wakacyjny romans, którego bardzo żałuję (Zwierzenia 3 kobiet)
Dwa lata temu zapisałam się na kurs francuskiego. Znajomość dodatkowego języka dawała mi szansę awansu, a ja - nie do końca spełniona osobiście - zaczęłam mocno iść do przodu zawodowo. Pierwsze zajęcia mnie zachęciły do dalszej nauki, więc przychodziłam na lekcje regularnie.
Wieczorami się uczyłam, więc nie miałam czasu myśleć o tym, co naprawdę chciałabym wtedy robić. Po kilku tygodniach z grupy zaczęły wykruszać się kolejne osoby, aż zostały jedynie trzy plus nauczyciel. Przed świętami Bożego Narodzenia na zajęcia przyszłam tylko ja. Nauczyciel powiedział, że nie ma sensu siedzieć, więc wyszliśmy ze szkoły, ale zamiast się rozejść, przez ponad godzinę staliśmy na mrozie, rozmawiając i zaśmiewając się do łez. Bartek, bo tak mu na imię, urzekł mnie swoim poczuciem humoru i sposobem, w jaki mnie słuchał.
Cały świąteczny okres łapałam się na myśleniu o nim i o kolejnej lekcji francuskiego. Dlatego z taką radością niedługo po Nowym Roku pojechałam na zajęcia. Niestety nie potrafiłam skupić się na odmianach, gdy on był w pobliżu. Ganiłam się w duchu za te myśli, przecież mam męża, dziecko - romans nie wchodzi w grę. Był jeszcze jeden problem. Bartek jest ode mnie młodszy o 10 lat.
Niestety oboje nie byliśmy w stanie zahamować tego, co działo się w naszych głowach. Zanim nastał luty, mieliśmy za sobą naszą pierwszą wspólnie spędzoną noc. A ja po raz pierwszy poznałam, co znaczy prawdziwy seks. Przy moim mężu nigdy nie czułam się tak spełniona.
Nasz romans trwa już dłuższy czas. Do tej pory udało mi się tak doskonale go maskować, że mąż nie ma pojęcia, co robię „na kursie”. Najgorsze jest to, że kocham ich obu, ale różnymi rodzajami miłości. Męża darzę szacunkiem (pewnie powiecie, że zdrada nie jest objawem szacunku.. macie rację…), czuję głębokie przywiązanie, mamy wspólne dziecko, które bardzo oboje kochamy. Bartek dał mi to, czego wcześniej nie znałam. Pozwolił mi poczuć się pełnowartościową kobietą, boginią seksu. I tak pewnie by to trwało, gdyby nie nalegania Bartka, abym odeszła od męża i zamieszkała z nim. Stanęłam przed bardzo poważnym wyborem. Na jednej szali jest szczęście mojej rodziny, na drugiej moja fascynacja Bartoszem. Rozsądek mówi - nie postępuj głupio, a cała dusza aż rwie się w objęcia młodszego kochanka.
Którego z nich wybrać?
Justyna