Zdawałam sobie sprawę, że on nie oszczędza na swoim wyglądzie. Lubi się dobrze ubrać, nie stroni od dobrych kosmetyków i czasami długo mu schodzi w łazience. Nie byłam jednak świadoma, ile kosztuje takie dbanie o siebie. Mówi się, że to my, kobiety, przesadzamy.
Zobacz również: Chciała, żeby zapłacił za nią rachunek na randce. Odpowiedź chłopaka zwaliła ją z nóg
Próbowałam policzyć, ile miesięcznie wydaję w sklepach odzieżowych i drogeriach. Wyszło mi, że 200, w porywach 300 zł. Kupuję w sieciówkach, bo na to pozwala mi budżet. Uważam, że to wystarczy, bo źle się nie prezentuje.
Myślałam, że faceci są pod tym względem jeszcze bardziej oszczędni. Ale widocznie nie mój chłopak.
Jesteśmy ze sobą od 8 miesięcy, więc na razie nie mamy wspólnego budżetu. Nawet nie mieszkamy razem. Każdy sam dysponuje pieniędzmi, chyba że składamy się np. na jakiś wyjazd. Wiem mniej więcej ile on zarabia. Tym bardziej nie jestem w stanie zrozumieć jego wydatków.
Zobacz również: Faceci mają dość zachłannych partnerek. Wyliczają, za co kobieta w związku musi płacić
Ostatnio byłam u niego. Brał prysznic po pracy, a mnie rzucił się w oczy papierek pod stołem. Okazało się, że to paragon dołączony do zamówienia internetowego. Prawie 1600 zł za jednym zamachem. I to na co! 3 pary majtek za 350, perfumy za 400, chyba jakiś krem za 200 i tak dalej. Nigdy sama nie zrobiłam takich zakupów.
Z jednej strony mogę się cieszyć, bo chłopak o siebie dba. Zawsze fajnie mieć u boku faceta w bokserkach drogiej marki, niż gaciach z bazaru. Do tego pachnącego i z gładką cerą. Ale coś mi tu nie gra. Pierwsze słyszę, żeby heteroseksualny facet miał na tym punkcie aż takiego bzika.
Czy myślicie, że jego ogromne wydatki na tego typu głupoty powinny mnie zaniepokoić?
Asia
Zobacz również: Zaprosił mnie do kina i zapłacił tańszymi kuponami. Czuję wielki niesmak