Nie chodzi o to, że czegoś nam brakuje. Noża na gardle nie mamy, jakoś budżet domowy się domyka, ale nie w tym rzecz. Zastanawiam się tylko, czy swoją dobrocią nie wyrządzamy córce krzywdy. Ona tak naprawdę nic nie musi, a dom rodzinny traktuje jak hotel. Wszystko jej fundujemy.
Zobacz również: LIST: „Córka wyprowadziła się z domu, a teraz chce wrócić. Mąż i ja nie chcemy już z nią mieszkać!”
To my płacimy czynsz i rachunki. Kupujemy jedzenie, środki czystości i wszystko co potrzeba. Ona ponosi jedynie własne wydatki w stylu karta do telefonu, kosmetyki i ciuchy. Nie wiem ile na to wydaje, tak samo jak nie zdradziła nam dokładnie swoich zarobków.
Raz się wygadała, że dostała podwyżkę. O jaką kwotę chodzi? Nie mam pojęcia.
Ale to chyba bez znaczenia. Nawet gdyby dostawała minimalną (a to niemożliwe), to jednak żyjemy pod wspólnym dachem. Razem korzystamy z mieszkania i używamy mediów. Jej codzienne kąpiele przecież kosztują. Do tej pory jakoś mi nie przyszło do głowy, żeby z nią o tym pogadać.
Zobacz również: Wyrzuciłam dorosłą córkę z domu. 24-latka nie powinna mieszkać z rodzicami
Gdyby wynajmowała coś swojego, to przecież nic by jej z tej pensji nie zostało. Takie są ceny. U nas ma jak w raju. Dlatego chyba powinna choć odrobinę się dołożyć. Zapłacić rachunek, zlecić stały przelew na czynsz czy coś takiego.
Chyba, że się niepotrzebnie czepiam i taka sytuacja jest normalna? Zwłaszcza, że nam niczego nie brakuje.
Nie o pieniądze tu tak naprawdę chodzi. Obawiam się tylko, że ona nigdy nie nauczy się odpowiedzialności i gospodarności, jeśli dalej będzie miała tak łatwo. Myślicie, że powinniśmy zacząć od niej wymagać jakiegoś wkładu finansowego w życie rodziny?
Hanna
Zobacz również: Zbadali dorosłe dzieci mieszkające z rodzicami. Wnioski są alarmujące