Jestem zdania, że każdy robi to, co chce. Oczywiście pod warunkiem, że nie krzywdzi innych. Z tego powodu jestem bardzo tolerancyjna. Nie mam nic przeciwko związkom homo, osobom duchownym, otyłym i innym ludziom, którzy wzbudzają takie kontrowersje.
Zobacz również: „Drodzy bezdzietni... Nie oceniajcie mnie, ani żadnego rodzica. NIGDY” – ten post bije rekordy popularności na Instagramie
Bezdzietnych też staram się nie oceniać. To, że ja nie wyobrażam sobie życia bez moich maluchów, wcale nie oznacza, że ktoś inny musi myśleć tak samo. Zastanawiam się tylko, ile jest prawdy w ich zapewnianiach. Zazwyczaj twierdzą, że żyje im się wspaniale.
Czasami można odnieść wrażenie, że mają się za lepszych od tych, którzy zostali rodzicami.
Moja dobra znajoma jest jedną z nich. Ma 35 lat, faceta jeszcze z czasów liceum i żadnego potomstwa. Najpierw myślałam, że to kwestia płodności. Ale nie - oboje mogą i ona na wszelki wypadek nawet spiralę sobie założyła.
Zobacz również: 7 dowodów na to, że bezdzietnym żyje się lepiej
Rozmawiamy niby szczerze, więc ona nie ma oporów, żeby powiedzieć: współczuję ci z tymi dziećmi, cenię sobie mój święty spokój. Oficjalnie jest najszczęśliwszą kobietą na świecie, bo ma faceta, stałą pracę i słodkiego psa. Dziecko tylko by to zrujnowało.
Nie denerwuję się, kiedy tak mówi. Ma prawo, mnie nic do tego. Tylko ile w tym prawdy...
Zastanawiam się z perspektywy osoby, która jest mamą i uważa, że nic lepszego jej w życiu nie spotkało. Trudno mi wejść w umysł bezdzietnej singielki, która na dzieci mówi "bachory". Czy Waszym zdaniem to rzeczywiście możliwe, że ktoś taki jest spełniony i szczęśliwy?
Aneta
Zobacz również: Bezdzietne kobiety mówią DOŚĆ. 7 tekstów, których nie chcą więcej słyszeć