Nie przelewa mi się, pewnie jak większości Polaków. Pracuję, ale ciągle ledwo wiążę koniec z końcem. Z tego powodu nie za bardzo lubię być gdziekolwiek zapraszana. Ślub to koszmar, bo nigdy nie mam skąd na to wziąć. Trzeba się ubrać i jeszcze kilka stówek odpalić w kopercie. Chrzestną nie zostałam głównie z powodu oszczędności.
Zobacz również: Wegetuję za 3500 zł miesięcznie. Za mniej nie da się żyć
Czasami jednak trzeba się gdzieś wybrać. Padło na urodziny koleżanki, bo od dawna wierciła mi dziurę w brzuchu. Musisz przyjść, będzie fajnie, rozerwiesz się. Ok, nawet chętnie, ale co ja mam jej dać? Budżet, którym aktualnie dysponuję, to jakieś... 0 zł. Serio, nie mam żadnych wolnych środków.
Za ostatnie grosze kupiłam jej wreszcie książkę na promocji. Na pewno jej się spodoba.
Ale... Chociaż cena okładkowa wynosi 39,99 zł, to nie jest najnowsza pozycja. W necie można kupić nawet za 5 zł. Ja dałam dwa razy więcej. Wystarczy, że sobie sprawdzi i będzie wtopa. Ja bym się chyba dziwnie poczuła, gdyby ktoś dał mi taki ochłap. Pomimo tego, że biedę rozumiem jak nikt inny.
Zobacz również: Najgorszy prezent, jaki możesz podarować facetowi
Zastanawiam się, czy na pewno powinnam tam iść. Tym bardziej z takim upominkiem. Jeszcze się rozniesie, że jestem jakaś bezczelna. Bo kto normalny daje taką taniznę i nie stać go na nic lepszego... Obecność już jednak potwierdziłam, więc trudno w ostatniej chwili odmówić.
A może lepiej się zapożyczyć i kupić coś bardziej spektakularnego? Sama wiem. Wolałabym nie zadłużać się jeszcze bardziej.
Czy Waszym zdaniem obrazi się, kiedy przyjdę z książką za dychę? Tylko szczerze. Naprawdę się nie obrażę.
Aneta
Zobacz również: Przestańcie narzekać na niskie pensje. Zarabiam 1500 zł i NICZEGO mi nie brakuje