Na szczęście nie znalazłam się jeszcze w takiej sytuacji, ale nigdy nie wiadomo. Można powiedzieć, że jestem zwolenniczką antykoncepcji. Stosuję pigułki i bardzo je sobie chwalę. Moi partnerzy zawsze używają prezerwatyw. Nie przekonują mnie fanatycy, którzy uważają to za coś złego.
Zobacz również: LIST: „Wpadka to nie moja wina, ale rządu, który przywrócił recepty na pigułkę dzień po”
Ale mam problem z antykoncepcją awaryjną, czyli tak zwaną "pigułką dzień po". Wiem, że istnieje i znowu trzeba mieć na nią receptę. Próbowałam wyczytać, na czym polega jej działanie. Opinie są skrajnie różne. Według jednych zapobiega zagnieżdżeniu się zarodka. Inni mówią o jego zniszczeniu.
Na dobrą sprawę nie jestem w stanie pojąć - przyjmując ją zapobiegam ciąży czy ją usuwam?
Zawsze polegam na wypowiedziach ekspertów w danej dziedzinie, ale w tej kwestii raczej nie są zgodni. Nie brakuje lekarzy, według których pigułka nie tylko bardzo szkodzi i może zniszczyć płodność, ale jest wręcz formą aborcji. Zabija dziecko, które już powstało.
Zobacz również: Czy pigułka dzień po = aborcja? 6 faktów o antykoncepcji hormonalnej
Wbrew pozorom, twierdzą tak nie tylko "nawiedzeni", ale nawet specjaliści, których trudno posądzać o bliskie więzi z Kościołem. Także jestem w kropce i w razie czego nie wiedziałabym, co robić. Bo aborcji nie popieram i nigdy bym ciąży nie usunęła.
Co innego nie pozwolić na zapłodnienie. Wtedy działa to jak zwykła antykoncepcja.
A jak Waszym zdaniem to wygląda? Czy pigułka jest rzeczywiście niewinnym lekiem, który nie niszczy powstałego już życia? A może jednak można ją porównać do skrobanki?
Paulina
Zobacz również: Kamila zdradza, jak ZA DARMO zdobyć receptę na pigułkę dzień po (Legalny i sprawdzony sposób)