Urodziłam się w mieście, ale prawda jest taka, że pochodzę ze wsi. Szpital, w którym przyszłam na świat, to raczej przypadek. Moi rodzice pochodzili z małej miejscowości i akurat wtedy byli gdzie indziej. Później przeprowadziliśmy się, ale pochodzenie mam jak najbardziej wiejskie. Nazwisko też i rozpozna to każdy. Nie trzeba być specjalistą, żeby wiedzieć, że tak nazywają się ludzie z nizin społecznych.
Nie powiem dokładnie, jakie to jest nazwisko, bo nie chcę być rozpoznana. Typowo małomiasteczkowe i spotykane wyłącznie na prowincji. Bardzo proste, ale toporne i związane w jakimś sensie z życiem na wsi. Konkretnie, to z uprawianiem roli. Kompletnie do mnie nie pasuje. Uważam nawet, że może mi przeszkodzić w zrobieniu kariery.
Studiuję prawo, a to nie jest zajęcie dla byle kogo. Nie mówię, że ludzie ze wsi się do tego nie nadają. Sama jestem genetycznie wieśniaczką. Po prostu zawód prawnika kojarzy się z zajęciem typowo miejskim, dla inteligentów. Myślę, że z jakimś ładniejszym nazwiskiem łatwiej mi będzie zrobić karierę w tym fachu. Nie sądzę, żebym w najbliższym czasie wyszła za mąż, więc pozostaje chyba tylko zmiana urzędowa.
Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę się wyrzec moich korzeni, ale tak po prostu czuję. Nie mówiłam o tym jeszcze nikomu z rodziny. Nie wydaje mi się, żeby ktoś się bardzo sprzeciwiał. W końcu to moje życie i moje nazwisko…
Ola