Czy Was też irytują dzieciate koleżanki? Iza

21.02.2018

Mam wrażenie, że piszę w imieniu wielu innych dziewczyn, które mają tego dosyć. Dosłownie szlag mnie trafia, chociaż wiem, że powinnam się uspokoić. Słyszę tylko, że powinnam dać się cieszyć innym ich szczęściem, nie wtrącać się, nie oceniać, ale ile można?! Jestem w takim wieku, że wśród moich znajomych pojawia się coraz więcej dzieci. Koleżanki rodzą i fajnie, ale dlatego z tego powodu stają się tak nieznośne? Jeszcze wczoraj imprezy, fajne rozmowy, a dzisiaj tylko pieluchy i wieczne cierpienie.

Żadnej z nich nie udało mi się jeszcze namówić na jakiś wspólny wypad. Niektóre mają już 2-letnie dzieci, więc chyba wreszcie mogłyby się wyrwać? Ale nie, bo one są matkami 24h na dobę, nie wypada, nie ma kto zostać z bachorem, już ich to nie bawi itd. Ok, to niech spadają na drzewo. Nie wierzę, że matka musi tak się poświęcać. One najwyraźniej lubią się tak męczyć. Przez to rozlatują mi się kolejne znajomości, bo podobno ich nie rozumiem. No, nie!

Jeszcze to mogę jakoś znieść, ale są też inne. One mają wiecznie czas, ale tylko na opowiadanie o swoich maluszkach, ich ząbkach, kupkach, wymiocinach. Albo na dzielenie się z całym światem 15976. fotką w jednym tygodniu. Bez przesady! Dzieci tak się nie zmieniają, żeby pstrykać im zdjęcia codziennie, a później to wrzucać do internetu. Aż mnie korci, żeby zrobić screen mojego Facebooka. Dziecko pod dzieckiem, czasami obok jest gdzieś mamusia. Nic innego się w ich życiu nie dzieje?

Jak już uda mi się z którąś z nich spotkać, to zaczynają się dziwne opowieści. Najpierw relacjonują mi swój poród, że je porozrywało, było szycie, lekarz prawie na niej leżał i wyciskał dziecko... Super, skutecznie obrzydziły mi zachodzenie w ciążę. Albo o tym, że Franio tak ślicznie się uśmiecha, a Zosia została skierowana do ortopedy, bo chyba jej nóżka nie działa tak, jak powinna. Ok, to są dla nich najważniejsze sprawy, ale przecież nie dla mnie...

O moim życiu nie chcą słuchać, bo ich zdaniem nie mam się czym chwalić. W końcu jestem samotna, nie zaznałam cudu narodzin, nie spełniam się jako matka, a tak w ogóle, to na co ja jeszcze czekam... Ludzie, opamiętajcie się! To świetnie, że spełniacie się w tej roli, ale niczego Wam nie zazdroszczę. Gdybym chciała, to bym jutro urodziła, bo mam z kim sobie to dziecko zrobić. Ale po to stosujemy antykoncepcję, żeby dziecka w tym momencie nie było. Jeszcze nie teraz.

Na to słyszę tylko, że „kiedyś to odszczekam i będę żałowała, że tak długo zwlekałam”. Po co wygadywać takie rzeczy? Chcecie, to siedźcie sobie w tych domach i bawcie maluchy, ale nie zmuszajcie innych do takiego życia. Chętnie wysłucham twoich opowieści, ale ty też wysłuchaj mnie. Nie pouczaj i nie zamęczaj tym tematem, bo oprócz tego, że jesteś matką, powinnaś być też kobietą. Czy tylko ja tak myślę?

Iza

61 % tak
39 % nie

Polecane wideo

Komentarze (14)
Ocena: 4.71 / 5
gość (Ocena: 5) 21.02.2018 18:39
Zacznijcie mówić swoim koleżankom o swoich uczuciach i opowiedzcie o swoim poczuciu odrzucania. Dawajcie też przyjaciółką wsparcie, powiedzcie, że wcale nie muszą być idealne, kiedy one poczują się komfortowo może zrzucą też swój ciężar i zrobi się normalniej. Presja bycia idealną matką na prawdę przytłacza, a macierzyństwo to ciężka praca, a nie siedzenie cały czas w domu. Kiedy wasza przyjaciółka właśnie urodziła dajcie im coś od siebie, przyjdźcie do nich z obiadem, albo posprzatajcie im mieszkanie, dajcie do zrozumienia, że wiecie jak jest trudno, bez wyrzutów, że sama tego chciała, kiedy młoda mama poczuje, że dla was nie musi być matką polką to zrobi się normalniej, dajcie im opowiedzieć o zmianach w ich życiu również ciemnych stronach, wy też musicie być dla nich wsparciem jeśli uważacie się za prawdziwe przyjaciółki. Tłmaczcie im, że nie muszą być perfekcyjne, wtedy łatwiej będzie im zostawić dziecko z partnerem i wyjść gdzieś z wami, uwierzcie, że może kilka pierwszych wyjść będzie dla nich trudne, to po jakimś czasie bedą na nie wyczekiwać, żeby wyrwać się z domu. Relacja musi być obustronna, wy musicie zaznaczać swoje potrzeby, ale i dawać, a nie oczekiwać, że kobieta, której świat wywrócił się do góry nogami nadal będzie darmowym psychoterapeuta na każde zawołanie. Jeśli uważacie, że propozycja byście posprzątały dom, albo ugotowały przyjaciółce rosół, bo urodziła dziecko jest bezczelna, nie jesteście prawdziwymi przyjaciółkami, bo czy to niechęć to niechęć do dziecka, czy egoizm, jakby złamała nogę to też byście nie pomogły?
zobacz odpowiedzi (2)
gość (Ocena: 5) 21.02.2018 17:38
Zerwałam kontakt z koleżanką, którą po prostu porąbało. Nie mogłam NIC powiedzieć - o sobie, o świecie, o tym, co się wydarzyło, bo każde moje zdanie było przerywane tyradą o tym, że ona nie wie/nie ma czasu, bo z dzieckiem siedzi. Ok, dlatego chciałam przekazać jej wszystkie informacje. Nie mogłam już tego wytrzymać, zachowywała się jak niewychowana kwoka.
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 21.02.2018 10:57
Ehh ciężko zrozumieć, że ktoś mógł wyrosnąć z "imprezek" i dla kogoś inne priorytety są ważniejsze i ciekawsze w życiu ;]
zobacz odpowiedzi (1)
gość (Ocena: 5) 21.02.2018 07:59
Hej, ostatnio na tym portalu pojawia się wiele artykułów dotyczących macierzyństwa, które wzbudzają wiele kontrowersji i powodują wiele kłótni w komentarzach, dlatego chciałabym się z wami podzielić moimi przemyśleniami, które być może pozwolą wam podejść z większym dystansem do młodych mam. A jak macie mnie hejtować to przynajmniej trochę mnie poznajcie. Jestem bardzo przeciętna, prowadzę przeciętne życie, ale chce wam pokazać, że to niekoniecznie musi być coś złego. Mam 28 lat, od 3 lat jestem mężatką, a we wrześniu urodziłam pierwsze dziecko. Męża poznałam przez internet, on pochodzi z małej wsi na Podkarpaciu, ja z Warszawy. Poznaliśmy się w wieku 18lat i dość szybko zakochaliśmy, choć nigdy nie podejrzewałam, że wpakuję się w związek na odległość. Mój mąż pochodzi z biednej wielodzietnej rodziny, jest najmłodszy z 6 rodzeństwa wychowywanego przez wdowę-rencistkę. Ja mam tylko starszą siostrę i tatę, moja mama zmarła 15 lat temu. Mój ojciec podobnie jak jego 2 żona zajmują wysokie stanowiska, ze starszą siostra z wielu przyczyn od pewnego czasu nie utrzymuje kontaktu, ale jej model macierzyństwa skłonił mnie do tego, by starać się nie zostać madką. Przez pewien okres nastoletniego życia właściwie cały dom był na mojej głowie, bo tata ograniczał się jedynie do zarabiania pieniędzy, macocha była dla mnie pewnym wybawieniem to, że musiałam tak szybko dorosnąć, bardzo mnie zmieniło. Choć wiele nas dzieliło, od razu wiedzieliśmy z mężem, że to jest to. Gdy tylko zdałam maturę, wyprowadziłam się do mieszkania, które przepisała mi babcia, znalazłam pracę na pełny etat i poszłam na studia zaoczne, choć z łatwością dostałabym się na dzienne, ale chciałam móc utrzymać się sama. Rok później, po skończeniu technikum, mój mąż przeprowadził się do Warszawy, na początku do akademika, ale dość szybko zamieszkaliśmy razem. Ja skończyłam studia, mój mąż nie. Musiał znaleźć dodatkową pracę, by pomóc mamie, która w tym czasie całkowicie utraciła wzrok. Wzięliśmy skromny ślub cywilny bez wesela, bo jestem raczej szarą myszą, która nie lubi takich imprez. Mąż zamienił 2 średnio płatne etaty na jeden dobrze płatny w magazynie jednego z dyskontów, ja dość szybko dołączyłam do niego, tylko nie jako magazynier, a jako pracownik biurowy. Taka jest nasza historia, a teraz coś o moim usposobieniu. Światopoglądowo jestem typowym lewakiem. Popieram związki par homoseksualnych, nie mam nic przeciwko aborcji i antykoncepcji, jestem nie wierząca, chcę dobrej edukacji seksualnej w szkołach i bardzo bym chciała, żeby każdy mógł żyć tak jak chcę-oczywiście w granicach rozsądku. Jestem raczej introwertyczką, choć staram się udawać, że jest inaczej, brak mi asertywności, mam problem z proszeniem o pomoc i panicznie boje się odrzucenia. Lubie pomagać mamy psa ze schroniska i 2 koty-znajdy, oprócz tego adoptowanego nosorożca i dziecko z Afryki, a jak widzę jakąś zbiórkę, która wyjątkowo poruszy moje serce to nie mogę się powstrzymać od wpłacenia chociaż kilku złotych. Nie jestem nawiedzonym ekologiem, ale segreguje śmieci, oszczędzam wodę i prąd i ogólnie staram się nie wyrządzić światu zbyt wielkiej krzywdy swoim istnieniem. Staram się być dobrym człowiekiem, ale od jakiegoś czasu czuję się zaszczuta zarówno przez najbliższe otoczenie, jak i zupełnie obcych ludzi, a to tylko dlatego, że jestem kobietą. Podobnie jak wiele z was nie znoszę niegrzecznych dzieci i bohaterek Spotted:Madka, choć mam dużo wyrozumiałości do dzieci poniżej 3 roku życia, której wam pewnie brakuje. Bardzo dobrze rozumiem dziewczyny, które denerwują się pytaniami, kiedy dziecko, też byłam tym zadręczana niemal od samego ślubu. Chcieliśmy dziecka, zaczęliśmy się o nie starać kilka miesięcy po ślubie, ale 3 krotnie poroniłam w okolicach 12 tygodnia, o ciążach wiedział tylko mąż, najlepsza przyjaciółka i ginekolog, dlatego pytania tak bolały. Zdaję sobie sprawę, że poronienia na tym etapie ciąży są częste, ale to i tak boli, przecież wiemy, że każdy kiedyś umrze, a śmierć bliskiej osoby i tak boli, a wyczekiwane dziecko nieważne czy wygląda jak kijanka, czy jak mały człowiek i tak jest największą miłością. 2 lata po ślubie i jeszcze bez dziecka, czułam się jak wybrakowana, dlatego tak doskonale rozumiem dziewczyny, które nie chcą mieć dzieci. "Nie masz instynktu macierzyńskiego? Nie jesteś prawdziwą kobietą" zdaje się krzyczeć całe otoczenie, podobnie jest jak, nie możesz donosić ciąży, też masz poczucie, że wszyscy mają cię za wybrakowaną. Moja najlepsza przyjaciółka nie chcę mieć dzieci i przegadałyśmy wiele godzin o presji społeczeństwa i mimo odmiennych poglądów na macierzyństwo miałyśmy bardzo podobne odczucia co do presji społecznej, podejrzewam, że samotne kobiety, które są nagabywane o znalezienie partnera i szybką ciążę, bo zegar biologiczny tyka, też nie skaczą z radości. Nie masz facet i dziecka jesteś gorsza, to podejście trzeba zmienić, nie tylko dlatego, że kobiety wreszcie mają środki, by podejmować świadomą decyzję o macierzyństwie, ale też ze względu na epidemię bezpłodności. W końcu zaszłam w 4 ciążę, a gdy w 5 miesiącu wciąż w niej byłam, przekazaliśmy radosną wieść rodzinie i znajomym, i tu znów rozczarowaliśmy większość osób, bo śmieliśmy tak długo to ukrywać, jakbyśmy uważali się za jakichś lepszych i chcieli zrobić tym jakieś zamieszanie. W dodatku część koleżanek była na mnie zła, że niemal od początku ciąży byłam na zwolnieniu, ale niestety, jeśli po tylu poronieniach chciałam utrzymać ciążę, musiałam leżeć z tyłkiem do góry przez 8 miesięcy, w końcu z miejsca byłam przyjęta do poradni patologii ciąży, a nie poradni ciąży fizjologicznej. Więc już zostałam leniwą roszczeniową madką, a jeszcze nie urodziłam. Skoro siedziałam w domu miałam czas dużo czytać, nie tylko książek o dzieciach, internetu również, co nie wpływało na mnie dobrze, bo dowiedziałam się, że cokolwiek zrobię, będzie złe dla mojego dziecka, w dodatku szalejące hormony zmieniły mój mózg w sieczkę i potrafiłam złapać zawiechę przy wpisywaniu imienia i nazwiska do formularza zamówienia tysiąca rzeczy, które miały mi być teraz niezbędne. Poród wiadomo, koszmar i znów jestem wyrodną matką, bo rodziłam ze znieczuleniem, fakt, że poród trwał 10 godzin, a znieczulenie było podane przez 3, nie ma znaczenia, nie chciałam cierpieć dla dziecka, nie rozumiem cudu narodzin. Urodziłam zdrowego chłopca, duży egzemplarz 59cm, 4800g. Pierwsze 2 tygodnie to amok, przerażenie i chaos, a dostaliśmy spokojny egzemplarz, ale nawet najlepszy egzemplarz będzie wył jak jest głodzony. 5 dzień po porodzie, zdążyłam dostać ochrzan od starszych sąsiadek, że wychodzę z dzieckiem na spacer tak wcześnie i przy wózku nie ma czerwonej wstążki, wszystko mnie bili, chcę świętego spokoju, a wszyscy chcą rozmawiać o moim porodzie, dziecko wisi przy jednej piersi, przy drugiej laktator, dalej ani kropli, konsultantka laktacyjna i położna rozkładają ręce, mały schudł już prawie kilogram, mąż idzie po mleko modyfikowane. Znów jestem wybrakowana, nie mogę nakarmić własnego dziecka, wszystkie matki karmiące rzucają się na mnie jak sępy. Idę do lekarza, bada mi piersi i robi usg, tak jestem wybrakowana, moje gruczoły mlekowe są niedorozwinięte, a ich kanaliki nie są połączone z brodawkami sutkowymi, nie będzie laktacji, choćby nie wiem co. Matki polki wiedzą lepiej, na pewno kłamię, jestem zwyczajnie leniwa, a ja płaczę razem z dzieckiem, kiedy nie mogę przestawić go po prostu do piersi, tylko muszę przygotować mieszankę. Każda na wstępie pyta, czy karmię piersią, a ja mam ochotę je spytać, czy dziś już robiły kupę, bo dla mnie to równie intymne pytanie, rozumieć to zdaje się tylko bezdzietna najlepsza przyjaciółka. Przynajmniej w domu jest czysto, mąż się stara, nikt nie przyczepi się do bałaganu. Zaczynamy dochodzić do siebie, mąż idzie na mecz, pierwszy raz zostanę sama z dzieckiem na tak długo, jestem przerażona, kiedy wraca, jestem na skraju załamania nerwowego, a dziecko przecież przespało całą jego nieobecność, za 2 tygodnie będzie musiał wrócić do pracy, a ja zostanę całkiem sama. Uroki dzisiejszych czasów, kiedyś dziecko wychowywała cała wioska, a teraz nie mam nawet mamy do pomocy, bo nawet jakby żyła to przecież wciąż by pracowała. Trochę pomaga sąsiadka, choć za każdym razem, kiedy proszę o pomoc skręca mnie poczucie porażki, bo znów nie jestem ideałem matki polki. Zostawiamy jej małego i idziemy do kina, czuję się źle, bo nie tęsknię za dzieckiem i cieszę się bliskością i adoracją męża, znów nie jestem dobrą matką gdyby ktokolwiek się dowiedział, nasłałby mops. 6 tygodni po porodzie, wizyta u ginekologa, zielone światło dla seksu, mąż zachwycony, bo od porodu bardziej go podniecam, dałam mu potomka, jestem w pełni kobietą, ja przerażona, bo może on uważa, że stałam się bardziej kobietą, a ja nie czuje się nią wcale. Czeka nas drugi pierwszy raz. Seks po porodzie to jedna z nielicznych rzeczy, która zmieniła się u nas tylko na plus, jest intensywniej i bardziej spontanicznie, to już nie jest ani prokreacja, ani wywoływanie porodu, czysta przyjemność. Kolejny wielki krok. Moje pierwsze spotkanie towarzyskie poza domem, było miło, żadnych rozmów o dzieciach poza kurtuazją, jest tak jak dawniej, ale to najbliższe grono. Dalsze znajome nie dają mi żyć, już nie liczę się ja tylko dziecko, a koleżanki z pracy chcą, żebym wyszła z nimi do klubu skoro nie karmię, a ja nigdy za tym nie przepadałam, ale jako mał
zobacz odpowiedzi (1)
gość (Ocena: 5) 21.02.2018 07:28
Rozumiem to. Kobiety wraz z dzieckiem i łożyskiem wysrywają też mózg. Widze to po moich niektórych znajomych.
zobacz odpowiedzi (2)

Polecane dla Ciebie