Skoro mam okazję, to chciałabym się dowiedzieć, jak to jest w innych miastach. Sama pochodzę z małej miejscowości, gdzie chodziłam do podstawówki i gimnazjum. Do liceum poszłam do nieco większej, ale to dalej prowincja. Nie mam porównania z nauką w Warszawie albo Krakowie, chociaż podejrzewam, że to zupełnie co innego... Mój problem polega na tym, że od ponad 10 lat uczę się angielskiego i niewiele potrafię. Ostatnio spotkałam obcokrajowca i nie umiałam się z nim dogadać!
Coś tam rozumiem, bo zawsze uczyłam się sumiennie słówek, ale jeśli muszę coś powiedzieć, to głupieję. Mam wrażenie, że w ogóle nas tego nie uczyli. Wszystko na pamięć, a tworzenia sensownych zdań to już wcale. Czuję, że straciłam połowę życia na naukę języka, którego nadal nie potrafię. Jestem pewna, że gdybym uczyła się tyle czasu na kursie, to dzisiaj pracowałabym nad idealnym akcentem, a nie układaniem zdań...
Czy to tylko wina moich dotychczasowych szkół, czy wszędzie się tak uczy? Maturę jakoś zaliczę, bo wystarczy wykuć na blachę formuły listu albo coś takiego, ale raczej długo nie będę potrafiła się z nikim dogadać po angielsku.
Chyba, że to ja jestem jakimś beztalenciem, chociaż z innymi przedmiotami radzę sobie świetnie. Żeby nie było, z angielskiego mam 5 i poczucie, że nic nie umiem. U nas się nie prowadzi rozmówek, tylko rozwiązuje zadania w ćwiczeniach. Nie wiem, czy to jest do końca normalne.
Bardzo Wasz proszę, dajcie znać, jak to u Was wygląda.
Sara