Zacznę od tego, że mam 22 lata, mój partner 26, razem jesteśmy już kilka lat. Układało nam się dobrze, mimo tego, że przez 2 lata mieszkaliśmy 100 km od siebie. Widzieliśmy się co weekend, później jak przez rok jeździł na busach, też często się z nim widywałam. Pół roku pomieszkiwaliśmy razem w pokoju, który wynajmowałam podczas studiów. Niestety, równe 3 miesiące temu postanowił wyjechać za granicę, gdyż nie mógł tutaj znaleźć pracy, która byłaby dobrze płatna i nie na czarno. Gadaliśmy długo na ten temat, ja oczywiście nie chciałam aby jechał, chciałam go zatrzymać, on jednak mówił że tam zarobi, odłoży i wróci. Że to nie koniec świata, że są samoloty, autobusy, skype itd.
Ale teraz po 3 miesiącach, nie odwiedziliśmy się ani razu, a do marca się to nie zmieni. On w ten wyjazd włożył swoje oszczędności, tam na razie nie dostanie urlopu, zresztą życie tam okazało się droższe niż myślał. Ja też go nie odwiedzę, nie mam czasu, praca na pół etatu, dojazdy na studia zaoczne ponad 150 km co drugi weekend, z kasą też krucho, bilety w tym okresie są drogie, tańsze znalazłam w lutym, ale wówczas mam sesję!
On pisze, dzwoni, mamy ten kontakt, ale ja tak nie umiem. W głowie ciągle przypomina mi się jak rok temu mówił że nie chce ślubu, przed wyjazdem stwierdził, że jednak chce ze mną być na zawsze, ale wyjechał. Prawdopodobnie zobaczymy się w marcu, na 2 tygodnie. Zastanawiam się czy to ma sens? Wyjazd do niego na stałe nie wchodzi w grę - nie lubię tego kraju, mam tutaj studia, pracę w zawodzie.
On tutaj na razie też nie chce wracać, mówi że ma zobowiązania, że może za 1,5 roku, że nie stać go na powrót. Jednocześnie twierdzi, że mnie kocha i chce ze mną być.
Nasze rozmowy wyglądają tak, że przez 5-10 minut relacja, co u każdego się działo, a następne 20 minut patrzmy się na siebie bez słowa. Nie umiem tak żyć ale też nie umiem go zostawić, jest nie tylko moim facetem, ale i przyjacielem.
Od 3 miesięcy robię wszystko aby o tym nie myśleć, aby to szybko zleciało, ale ten czas ciągnie mi się niemiłosiernie. Teraz jeszcze okres świąteczny, wszyscy do siebie wracają, co rusz zakochane pary, a ja? 23 grudnia mam urodziny, po Wigilii jest nasza rocznica, później Sylwester, później Walentynki, a ja sama sama. Mam dni kiedy mam ochotę wykrzyczeć mu, że nienawidzę go za ten wyjazd, a w inne dni ryczę z tęsknoty jak głupia.
Znajomi mówią że nie warto, widzą że jestem kłębkiem nerwów, że jestem młoda, znajdę kogoś innego tutaj na stałe, a ja sama nie wiem co o tym myśleć. Może znaleźć sobie kogoś na boku, żeby wytrzymać rozłąkę?
K.