Jestem w takim wieku, że wszyscy wokół biorą śluby, rodzą dzieci i w ogóle robi się tak rodzinnie. Nie jestem sfrustrowana z tego powodu, chociaż mnie się to jeszcze nie przytrafiło. Niedawno zakończyłam długi związek, więc przed ołtarz, ani na porodówkę się nie wybieram. Mimo wszystko cieszyłam się szczęściem innych. Uwielbiałam te wszystkie wesela, baby shower, chrzciny. Już nic z tego nie zostało, bo na myśl o koleżankach, które zostały matkami, robi mi się słabo.
Doszło do sytuacji, że nawet nie chce mi się z nimi gadać przez telefon, a co dopiero się spotykać. Stały się tak nudne, monotematyczne i wręcz męczące, że szkoda mi na to czasu i nerwów. Długo znosiłam ich humory, ale wreszcie powiedziałam DOSYĆ. Doprowadziło to do tego, że zerwałam kontakt praktycznie z większością z nich.
Zastanawiałam się, czy problem nie tkwi przypadkiem we mnie, ale jestem przekonana, że nie.
Powtarzam, że tu nie chodzi o moją frustrację. Chciałabym być w szczęśliwym związku, ale nie mam na tym punkcie ciśnienia. Będzie, to będzie. Kiedyś wreszcie trafię na tego jedynego. O dziecku wcale aż tak bardzo nie marzę, bo na to też przyjdzie jeszcze czas. Niczego im nie zazdroszczę i cieszę się, że czują się spełnione w takim rodzinnym życiu.
A z drugiej strony... Tak strasznie denerwuje mnie ich nowy styl bycia, że kilka razy nie mogłam się powstrzymać i pozwoliłam sobie na uszczypliwy komentarz. Każde spotkanie i rozmowa telefoniczna kończyła się tym samym. Cześć, cześć, co u ciebie, dobrze, a potem cała litania informacji, które powinna zostawić dla siebie. Dziecko zjadło, zrobiło kupkę, powiedziało nowe słowo, uderzyło się w krzesło i tak dalej, i tak dalej. To nie ma końca. Ewentualnie coś o mężu i jego osiągnięciach. One przestały istnieć jako kobiety. Są tylko matkami i żonami.
Mam nadzieję, że ja będę potrafiła pogodzić wszystkie role i nie zapomnieć też o sobie.
Jeden jedyny raz udało mi się zebrać kilka z nich i wyskoczyć do klubu. Kulturalnie, przy stoliku, kolorowe drinki. Chciałam z nimi normalnie porozmawiać, poplotkować, pośmiać się. Znowu musiałam wysłuchiwać o dzieciach, mężach, psach, zmywarkach i zepsutych pralkach. Po kolei każda wydzwaniała do domu, żeby się dowiedzieć, czy coś się przez ostatnich 15 minut nie zmieniło.
Powiedziałam sobie, że kolejnego takiego spotkania nie zniosę. Już do żadnej nie dzwonię i na nic się nie umawiam. To nie ma sensu, bo znam zakończenie. Czy z tego powodu mam się czuć źle i mieć wyrzuty sumienia?
Sorry, ale nie mam. Same są sobie winne.
Paulina