Bardzo lubię modę, interesuję się nią i zależy mi na tym, żeby dobrze wyglądać. Ale nie do końca rozumiem polskie podejście do tego tematu. Jak dla mnie, to zachowujemy się jak ludzie z trzeciego świata, a nie Europejczycy. Mamy jakieś dziwne przyzwyczajenia, zabobony i inne bzdury. Szczególnie dotyczy to ślubów. „Tradycja” miesza się w dosłownie każdy detal i to mnie najbardziej denerwuje.
Największa bzdura, której nie rozumiem, to absolutny zakaz jasnych kreacji gości ślubnych. Bo to niby brak szacunku dla panny młodej, konkurowanie z nią, próba przyćmienia jej kreacji itd. Cooo??? Nie wiem, kto to wymyślił. Po prostu bez komentarza. Ja i tak wolę ciemniejsze kolory, ale mnie też się dostaje. Tylko dlatego, że chcę się pojawić w czarnej sukience.
Nie jestem super szczupłą dziewczyną, więc wiem na co mogę sobie pozwolić. Najlepiej wyglądam w czerni, która w moim przypadku maskuje wszystko, co trzeba. To chyba nic dziwnego, że w tym szczególnym dniu chcę wyglądać dobrze? No, ale nie, bo to ślub bliskiej kuzynki i mama twierdzi, że to byłby skandal. Wyglądałabym jak na pogrzebie i tak się po prostu nie robi.
To co się robi?! Jasne nie, ciemne też nie. To co? Nie wyobrażam sobie założyć czegoś pomarańczowego, czerwonego albo błękitnego, bo to chyba ulubione kolory Polek na weselach. Po pierwsze – nie chcę wyglądać jak wszystkie, a po drugie – w takich barwach po prostu tragicznie wyglądam. Źle bym się czuła w takim ubraniu. Już naprawdę zgłupiałam, bo czarna, piękna suknia kupiona.
To nie jest czarny worek pokutny, w którym wyglądałabym jak czarna wdowa. To suknia prawie balowa, bo dość szeroka, z koronkowymi wykończeniami na dekolcie, odkryte plecy. Na pewno elegancka. Na każdym przyjęciu byłabym za nią chwalona, a tutaj się okazuje, że wesele to co innego i nie, bo... nie.
Jakoś to do mnie nie przemawia i mimo wszystko chyba ją założę. Zostało niewiele czasu i nie mam zamiaru denerwować się z powodu widzimisię innych ludzi. Niech noszą te swoje pstrokate garsonki, a mnie dadzą święty spokój!
E.