Od ponad 4 lat spotykam się z wspaniałym facetem, Japończykiem, a od 10 miesięcy z nim mieszkam i bardzo go kocham. Jest naprawdę wspaniałym człowiekiem, troskliwy, opiekuńczy, dba o mnie, znosi wszystkie moje zachcianki i złe humory, kupuje mi drogie prezenty i opłaca nasze wyjazdy na wakacje. Jednak ma jedną wielką wadę - jest pracoholikiem. Już wtedy gdy go poznałam był taki, jednak wtedy mi to imponowało – młody, a radził sobie lepiej niż niejeden dorosły facet, miał dobrą prace i przy tym studiował. To wszystko mi nie tylko imponowało, ale też nie przeszkadzało. Związek z nim nie wymagał aż tyle czasu i mogłam ze spokojem uczyć się czy też wychodzić z koleżankami.
Wszystko było dobrze do czasu, gdy zamieszkaliśmy razem. Od 10 miesięcy zaczęłam to wszystko inaczej odczuwać. Zwykle zostaję w mieszkaniu całkiem sama, on wraca najczęściej późno wieczorem, gdy ja już kładę się spać. Wielokrotnie planowaliśmy wspólny wieczór, ja zarywałam wykłady, by coś wspaniałego ugotować, godzinami stałam przy garnkach i na koniec dostawałam wiadomość że jednak dziś to nie wypali.
Po kolejnej z rzędu takiej sytuacji zaczęłam się awanturować i robić fochy, innym też razem rozmawialiśmy o tym. Poprawa była na kilka dni, jakieś wyjście do kina, restauracji i zakupy. Nie jestem materialistką, ale która kobieta nie lubi być przepraszana w taki sposób... Jednak po kilku dniach wracania do domu o normalnej porze znów zaczęły się jakieś dodatkowe prace, terminy na wczoraj itp. Jedynie spędzamy czas razem w weekendy, ale też nie całe, bo on musi zrobić coś do pracy, no i ja też pracuję i muszę czasami przysiąść w weekend przed laptopem lub książką, bo mam jakieś zaliczenia na uczelni. A wieczorem wychodzimy zawsze do przyjaciół lub rodziny. Wiec zostaje nam trochę niedzieli.
Przez resztę tygodnia czuję się bardzo samotna. Jak zaczęłam mieć te wątpliwości, to on mi się oświadczył. I przyrzekł, że nie będzie brał na siebie tyle dodatkowych obowiązków. Oczywiście się zgodziłam, choć nic się nie zmieniło w jego stosunku do pracy.
Udało mi się porozmawiać z moimi zapracowanymi koleżankami. One nie widzą w tym żadnego problemu, mówią że narzekam na to, bo nie mam na co innego, że nie mam powodów do zmartwień, nie muszę myśleć, za co opłacę czynsz, studia, nie mam dzieci i problemów z nimi związanych, mam dobrą prace, a mojego faceta to mi zazdroszczą, bo to chodzący ideał.
Czasami jak siedzę tak sama, to wiem że mają trochę racji, każda z nich chciałaby tak łatwo żyć, a ja jeszcze narzekam. Ale przecież mówi się że dobra materialne szczęścia nie dają! Ja jestem idealnym przykładam, po prostu nie jestem szczęśliwa, bo jestem samotna.
Nie wiem co mam zrobić, kocham go bardzo, ale czy poślubie się zmieni? Przecież kiedyś planuję dzieci. I co, mają się wychowywać bez ojca, ale za to z masą zabawek (bo tak będzie im wynagradzać brak swojej obecności)?
Dorota