Kiedy miałam 15 lat, moja mama zmarła na raka. Żyła krócej, niż moja babcia. Ona też odeszła, 2 lata później. Też nowotwór. Nie miałam normalnego dzieciństwa, nie mogłam się z wszystkiego cieszyć i niczym nie przejmować, jak moje koleżanki. Żyłam z chorobą moich najbliższych, później one odeszły... Szybko dowiedziałam się, jak bardzo kruche jest życie. Później dowiedziałam się, że też jestem zagrożona. Dwie kobiety w rodzinie, w jednej linii, prawie ten sam typ nowotworu. Pewnie jestem następna w kolejności.
Wystraszyłam się. Chodziłam do wszystkich możliwych specjalistów, żeby się czegoś dowiedzieć. Robię badania profilaktyczne, obserwuję swoje ciało, ale zaczynam od tego wariować. Lekarz zasugerował mi, że powinnam zrobić badania genetyczne, by mieć pewność, czy rzeczywiście mam się czego obawiać. Jestem w grupie ryzyka i powinnam to sprawdzić. Sama nie wiem, czy tego chcę.
Doszło do sytuacji, że jako młoda kobieta boję się o swoje życie i popadam w paranoję, ale chyba nie chciałabym mieć 100 procent pewności. Pewnie dostałabym czarno na białym, że siedzi we mnie to samo, co w mamie i babci. I co bym wtedy zrobiła? Chyba musiałabym zapomnieć o normalnym życiu. Czekałabym, aż wreszcie pojawi się rak i odliczała dni do śmierci.
A tak... Wiadomo, że jest spore ryzyko, ale przynajmniej nikt mi nie powiedział, że na 99 procent spotka mnie to samo. Chyba wolę się badać od czasu do czasu i sprawdzać, czy coś się we mnie nie zagnieździło, niż czekać na coś pewnego. Tata mówi, że zupełnie zgłupiałam. Skoro jest taka możliwa, to powinnam zrobić te testy. Łatwo mu mówić...
To nie on będzie żył z przekonaniem, że rak już jest w środku, ale jeszcze się nie rozwinął. Wiele razy słyszałam, że lepiej wiedzieć, skoro medycyna daje tyle możliwości... Nie jestem tego taka pewna. Wiem, że trudno tu radzić, ale czy był ktoś w podobnej sytuacji? Nie mogę zakładać, że na pewno test potwierdzi moje obawy, ale jeśli tak? To mnie dobija.
Halina