Czytałam u Was ostatnio list matki, która nie chce ochrzcić swojego dziecka. Trochę jej zazdroszczę, bo pewnie zrobiłabym to samo na jej miejscu. No, ale urodziłam córkę znacznie wcześniej, kiedy było to nie do pomyślenia. Jest więc ochrzczona, ale zupełnie nie utożsamiamy się z Kościołem. Nie modlimy się, nie chodzimy na msze, nie przyjmujemy księdza po kolędzie. Nie mamy praktycznie żadnego kontaktu z tą instytucją. Nie oznacza to, że jesteśmy niemoralni i źle wychowujemy dziecko. Moja córka doskonale wie, co jest dobre, a czego powinna unikać.
Dobrze się tak mówi, ale brakuje mi trochę konsekwencji. Kamilka idzie za kilka dni do pierwszej klasy. Nieśmiało myślałam o tym, żeby nie posyłać jej na religię, ale ten temat jakoś się rozmył. Teraz zaczyna szkołę, a ja nie podjęłam żadnej decyzji. Co za tym idzie – szkoła uznaje, że będzie chodziła na zajęcia z księdzem i uczyła się wyłącznie na temat jednego wyznania. Wiem, że mam prawo nie wyrazić na to zgody i chętnie bym tak zrobiła, ale mam spore wątpliwości. Z jednej strony nie chcę żyć w zakłamaniu, a z drugiej – nie chcę, by poczuła się odrzucona.
Na zdrowy rozum religia katolicka nie jest jej potrzebna na tym etapie. Nie mamy związku z Kościołem, więc dlaczego ma być indoktrynowana w godzinach szkolnych? Źle się stało, że doszło do takiej sytuacji, kiedy rodzice praktycznie nie mają wyboru i muszą ulegać tej presji. Jest jednak drugie dno – większość dzieci na pewno będzie chodziła na religię, więc Kamila może być z tego powodu szykanowana. Można mówić, że to wszystko zależy od naszej woli i nikt nikomu nie każe się utożsamiać z Kościołem, ale w rzeczywistości jest inaczej.
To nie koniec problemu. Gdybym jednak jej nie wypisała i córka chodziłaby na zajęcia, mogłaby się narazić na jeszcze więcej nieprzychylnych komentarzy. Pewnie zacznie się od odmawiania modlitw, streszczania pisma świętego, opowieści o świętach kościelnych... Nie czuliśmy potrzeby, by uczyć jej tego wszystkiego, więc musiałaby się uczyć od początku. Już widzę, jak zareagują inne dzieci, kiedy się okaże, że Kamilka nie zna „ojcze nasz”...
Podobno żyjemy w wolnym kraju, gdzie każdy może wierzyć, w co zechce, ale prawda jest inna. Katolicka większość dyktuje warunki. Szkoda, że ci wierzący ludzie później zapominają, czego zostali nauczeni. Szacunek dla innych ludzi to podstawa. Wiem to ja, jako ateistka, ale jakoś głęboko wierzący nie mają problemu, by wytykać innych. Co ja mam w tej sytuacji zrobić? Chciałabym być konsekwentna, ale boję się, co może spotkać moją córkę.
Czy któraś z Was miała podobne rozterki? Jak sobie z tym poradziłyście? Nie chcę narażać Kamili na niepotrzebny stres, ale każde wyjście wydaje się raczej kiepskie.
Natalia