Zaznaczę najpierw, że nie jestem jakimś dzikusem i samotnikiem. Uwielbiam towarzystwo innych ludzi i kocham swoją rodzinę. Po prostu przeżywam trudne chwile i potrzebuję czasu na to, żeby się otrząsnąć. Świętego spokoju. Bez zadawania pytań, dziwnych spojrzeń, współczucia i pocieszania. A na tym się skończy, jeśli pojadę na Boże Narodzenie do rodziców. Wigilia na 20 osób, pierwszy i drugi dzień to kolejne odwiedziny. Ja miałabym tam siedzieć i opowiadać o swoim nieszczęściu.
Wszyscy dobrze wiedzą, co mnie spotkało. Wyjechałam z mojej miejscowości, bo się zakochałam. Byłam świeżo po studiach, żadnych innych zobowiązań, więc mogłam zaczynać od nowa. Sielanka nie trwała długo, bo po 1,5 roku on mnie zostawił. To wydarzyło się zaledwie kilkanaście dni temu. Postanowiłam zacisnąć zęby i nie wracać z podkulonym ogonem. Zamieszkałam ze znajomą, mam pracę i próbuję odzyskać równowagę.
Wiadomo, że jeszcze nie doszłam do siebie i to się jeszcze długo nie zmieni. Byłam strasznie zaangażowana w ten związek i zwyczajnie przeżywam żałobę. A to trudne w gwarnym domu. Zwłaszcza w święta, które miałam spędzić z miłością mojego życia.
Dlatego doszłam do wniosku, że w tym roku odwołuję Boże Narodzenie. Przynajmniej dla siebie. Zostanę sama w mieszkaniu, będę mogła pozbierać myśli, popłakać, upić się. Cokolwiek. Byle nie musieć z nikim gadać i sztucznie się uśmiechać.
Mimo wszystko mam wątpliwości. Myślicie, że tego pożałuję?
A.