Przeżyłam straszny dramat, bo spodziewałam się pierwszego dziecka, ale mamą nie zostanę. Płód przeżył tylko kilkanaście tygodni i niestety nic nie dało się zrobić. Na szczęście nie zdążyliśmy się z mężem nikomu pochwalić, więc nie trzeba było się tłumaczyć. Sama nie wiem czy miałam na to jakiś wpływ. Może jednak?
Nie wiodłam spokojnego życia, dużo stresu, nieregularne jedzenie, przebywanie wśród palących, nie odmawiałam sobie czasem kawy. Czasami mi się wydaje, że jakoś zawiniłam i przyłożyłam rękę do tej tragedii.
Teraz słyszę, że chcą wprowadzić karanie kobiet, które się przyczyniły do poronienia. Może ja naprawdę mam coś na sumieniu?
Staram się praktykować i spowiadać, więc przeszło mi przez myśl, żeby o tym powiedzieć księdzu. Może nie tak, że „proszę księdza, zabiłam swoje dziecko”, ale podzielić się z nim wątpliwościami. Wyznać, co mam na sumieniu i niech on sam rozstrzygnie, czy jest w tym moja wina. Jeśli tak - chcę dostać pokutę i spróbować normalnie żyć.
Biję się z myślami, czy to dobry pomysł. Przecież gdybym wiedziała, to leżałabym w domu, rzuciła pracę i robiła wszystko tylko dla dziecka. Wtedy mi się wydawało, że w niczym mu nie zagrażam. Nie jestem potworem i naprawdę tego nie chciałam.
Ale wiadomo jak jest… Trudno nagle przestać o tym myśleć.
Powinnam to rozstrzygnąć we własnym sumieniu i nikogo nie pytać o zdanie, ale chciałabym poznać zdanie innych. Trochę się boję, że pójdę do spowiedzi, powiem o wszystkim i wcale nie poczuję się lepiej. A jak ksiądz oskarży mnie o umyślne działanie? Przecież ja tego nie przeżyję…
Z drugiej strony, skoro ciągle o tym myślę, to chyba mam jakiś problem. Sama sobie z nim raczej nie poradzę. Proszę Was o radę. Najlepiej dziewczyny, które coś podobnego przeżyły. Ale te niedoświadczone oczywiście też. Każda opinia jest dla mnie cenna.
Anonim