Znalazłam się w naprawdę głupiej sytuacji. Z rodzicami zawsze dobrze mi się układało. Mogłam powiedzieć im wszystko, oni mi ufają i wspierają. Teoretycznie jestem już dorosła, ale przyzwyczaiłam się do tego, że nie muszę się specjalnie wysilać. Maturę zdałam całkiem dobrze i pewnie dostałabym się na państwową uczelnię. Gdybym tylko chciała. Jednak wymyśliłam sobie oryginalny kierunek, który oferują niemal wyłącznie w placówkach prywatnych. Przynajmniej w mojej części kraju. W ogóle nie składałam papierów na publiczne uczelnie i od razu mogłam zapisać się tam gdzie chciałam. Rodzice nawet nie próbowali mnie przekonywać.
Uważają, że mam specyficzne zainteresowania i powinnam je rozwijać. Jakoś udało im się zebrać fundusze na pierwszy rok studiów dziennych. Nie było żadnych wyrzutów, bo w końcu nauka jest najważniejsza, a na dodatek powinno się robić to, co naprawdę nas kręci. Można powiedzieć, że byli dumni sami z siebie. Chwalili się znajomym co studiuje córeczka i ile to kosztuje. Nie robiliby tego, gdyby wiedzieli, jak to się skończy...
Przez pierwsze 2-3 miesiące sumiennie chodziłam na wszystkie zajęcia. Interesowały mnie wykłady i ćwiczenia, bo raczej nie ludzie. Było kilka normalnych osób, ale większość to oderwani od rzeczywistości lanserzy z dobrych domów. Rodzice zapłacili, oni udają prawdziwych artystów i tak się to kręci. Taka hipsteriada. Grzeczne dzieci udające dorosłych, alternatywnych i nietuzinkowych. W rzeczywistości można było się z nich pośmiać, niż ich podziwiać. Na innym kierunku spotkałam fajnego chłopaka, z którym się związałam. Często urywaliśmy się z zajęć i było fajnie. Chyba za fajnie.
Nauka zeszła na dalszy plan. Jakoś zaliczyłam pierwszy rok, ale z poprawkami. Rodzicom pokazywałam wyłącznie dobrze ocenione projekty. Myśleli, że jestem wybitna i tylko utwierdzali się w przekonaniu, że warto inwestować tyle pieniędzy. Teraz kończę drugi rok, zaraz będzie trzeba zapłacić za kolejny. Tyle, że to kończenie jest wersją oficjalną. Nieoficjalnie muszę go powtórzyć, bo na niektórych zajęciach nie było mnie ani razy w ciągu roku... Minął zapał, a nie miałam sumienia ich tym martwić. Teraz też nie chcę i skłaniam się ku temu, by ich o tym nie informować. Zapłacą niby za trzeci rok, ja powtórzę drugi, a potem coś się wymyśli.
Wiem, że to podłe, ale nie chcę ich rozczarowywać. Prawie 10 tysięcy to niemało pieniędzy. Wierzę, że jakoś ukończę te studia, nawet z poślizgiem i nie będą się gniewać. Myślałam nawet, żeby przenieść się na zaoczne i opłacać naukę samodzielnie. Wtedy nie mieliby już żadnych pretensji. Tylko że nie mam szans na żadną ambitną posadę. Nie mam doświadczenia i w najlepszym wypadku wylądowałabym w kawiarni jako kelnerka. To nie dla mnie.
Zdaję sobie sprawę, że jestem bardzo wygodna, ale do tego mnie przyzwyczaili. Przecież ten jeden dodatkowy rok to nie będzie straszne kłamstwo. Po prostu nie powiem im wszystkiego. I mam nadzieję, że na razie nie wyjdzie to na jaw... Chyba, że jeszcze jakoś inaczej można to rozwiązać?
Gocha