Mój problem może się wydać dziwny, ale spróbuję opisać, jak mniej więcej się czuję. Jestem z Markiem od kilku miesięcy. Kiedy się poznaliśmy, nie miałam pojęcia, gdzie pracuje, ile zarabia, jak żyje. Ujął mnie swoją osobowością, uśmiechem, inteligencją. Niezwykły facet, jak na dzisiejsze czasy. Zaczęliśmy się spotykać i wtedy jeszcze nic mnie nie dziwiło. Płacił za wspólne kolacje i różnego rodzaju wypady. Stwierdziłam, że chce się pokazać z najlepszej strony, a do tego jest dżentelmenem. Ok, jakoś to przetrwam, chociaż nie lubię takich sytuacji. Chętnie bym się dołożyła lub zapłaciła za całość sama.
Mijały kolejne tygodnie i nic się nie zmieniło. Z jednej strony to urocze, ale z drugiej – męczące. Nie mogę niczego zaproponować, bo on wszystko wyłapuje. Zatrzymam się przy sklepowej wystawie – zaraz chce mi kupić rzecz, którą tak oglądam. Nie ma dyskusji, bo zasługuję na wszystko. Wspomnę o jakimś koncercie na drugim końcu Polski, zaraz się dowiaduję, że kupił bilety i załatwił nocleg. To jest dla mnie miłe, ale też bardzo krępujące. Praktycznie nie wydaję swoich pieniędzy, bo on wszystko mi zapewnia.
A to nie jest tak, że jestem jakąś nierozgarniętą laską, która nic w życiu nie robi, tylko czeka na finansowe wsparcie faceta. Normalnie pracuję, nie zarabiam najgorzej, ale co z tego. Chcę z nim spędzać każdą wolną chwilę, a to kończy się tym, że od kiedy go poznałam, to praktycznie nie wydaję pieniędzy! Skoro widzimy się wieczorami, to on mnie karmi i zabawia. Skoro chcemy razem spędzać weekendy, to on wszystko organizuje. I mówi, że „mam się nie wygłupiać”. On płaci, bo jest mężczyzną.
Zaczyna mnie to denerwować, bo naprawdę czuję się jak jego utrzymanka. Już nawet sobie niektórych rzeczy odmawiam, bo wiem, że za chwilę wyciągnie portfel i spełni moją zachciankę. Brzmi fajnie, bo mam wszystko podstawiane pod nos, ale uwierzcie mi – na dłuższą metę to jest nie do zniesienia. Zwłaszcza dla kobiety, która ma dumę i zna swoją wartość. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale jak grochem o ścianę... Zaraz dojdzie do tego, że nie będę mu mogła kupić prezentu. Chyba, że on sam sobie za niego zapłaci.
Z czego to wynika? Próbuję to zrozumieć, ale to coś więcej, niż tylko jego dobre maniery. Może on chce mnie od siebie uzależnić? Sprawić, że zacznę wątpić we własną wartość w oderwaniu od jego możliwości? Kocham go, ale nie mogę się pozbyć takich dziwnych myśli. Tego wszystkiego jest po prostu za dużo i zbyt często. Jesteśmy na takim etapie znajomości, że chętnie bym z nim zamieszkała, ale boję się. Wtedy on płaciłby za wynajem, rachunki, za wszystko. A ja co? Mam tylko leżeć, pachnieć i czasami go przytulać?
Moim zdaniem to nie jest zdrowy układ. Przejrzałam na oczy. Niektórym może być ciężko w to uwierzyć, ale od nadmiaru szczęścia może się zrobić niedobrze. Ja jestem na to najlepszym przykładam... Dostaję wszystko, co chcę. Zwiedzam, stołuję się w najlepszych lokalach, ubieram się w dobrych sklepach. Przestałam się z tego cieszyć, bo wiem, że to wszystko zawdzięczam tylko jemu, a nie sobie...
Marysia