Zawsze marzyłam o tatuażu, ale bałam się go zrobić. Najpierw nie pozwalali mi na to rodzice, potem ja bałam się bólu, faceci kręcili nosem, kiedy o tym wspominałam. Przeżyłam 30 lat bez niego, ale to chyba koniec. Muszę, po prostu muszę go sobie wreszcie zrobić. Wybrałam miejsce, mam upatrzony wzór, wiem, gdzie się zgłosić, ale znowu coś stoi na przeszkodzie... Pod koniec sierpnia biorę ślub i nie wiem, jak zareagowaliby na to goście. Wzór na pewno będzie widoczny spod sukni.
Kiedy zobaczyłam ten wzór, wiedziałam, że to jest to. Idealnie pasuje na łydkę. To coś na kształt malowidła, bez wyraźnych krawędzi, rozmazane kolory, cieniowanie. Naprawdę ślicznie to będzie wyglądało. Ale... no właśnie. Łydka, czyli część ciała, której nie ukryję. Ślub w lecie, krótsza suknia już nawet kupiona. Ja się już napaliłam, ale narzeczony mówi, że mogłabym jeszcze poczekać. Podobno tak długo czekałam, że to żadna różnica dla mnie.
Właśnie, że nie. Czekałam tak długo, że już dłużej nie mogę. Boję się, że po ślubie znowu coś stanie na przeszkodzie i nic z tego nie będzie.
Czy muszę się aż tak bardzo przejmować tym, co powiedzą inni? Oczywiście, że nie, ale jednak to robię. Wiem, że dla wielu tatuowanie się to strasznie kontrowersyjny temat. Panna młoda z dziarą to już w ogóle koniec świata. Ale z drugiej strony, przecież nie chcę zrobić sobie czarno-białej czachy, ale delikatny i kolorowy wzór.
Co mi doradzicie w tej sprawie? Błagam o odzew, bo już sama się gubię.
Wiktoria