Mam chłopaka, który bardzo się interesuje polityką. Jest prawicowcem i to takim na serio. Można się domyślić kogo popiera. Ogólnie mamy całkiem inne poglądy w tej sprawie, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Nigdy nie wdawałam się w dyskusje o tego typu rzeczach i jest nam dobrze. On często zagaduje, a ja mu mówię, że mam to gdzieś. Nie powiedziałam nigdy wprost - ja jestem za lewicą i uważam jego ulubionych polityków za oszołomów.
Polityka już za dużo miesza w kraju. Szkoda, żeby jeszcze związki się przez nią rozpadały. Ale ostatnio zgadałam się z kumpelą i ona powiedziała, że jestem zakłamana. Jej zdaniem nie można ukrywać swoich poglądów, jeśli chce się być z kimś szczerym. A bez prawdy żaden związek się nie uda. Już sama nie wiem, bo nie chcę zaogniać sytuacji. Najchętniej bym dalej milczała w tej kwestii i miała święty spokój.
Wiadomo, że jego gadanie mnie często denerwuje. Aż mnie mdli jak on zaczyna te swoje wywody. Poza tym jest super facetem, z którym chcę być chyba na zawsze. Myślę, że on jeszcze dojrzeje i przestanie się tak ekscytować. Na razie wciąż słyszę o lewakach i tak dalej. Jak o tym nie mówi, to jest do rany przyłóż.
Biję się z myślami po tej rozmowie z koleżanką. Ona ma odrobinę racji. Chłopak może wygadywać wszystko, co chce, a ja się ukrywam, żeby go nie zdenerwować. A może właśnie powinnam bronić swoich racji, żeby on trochę zmądrzał? Na razie to wygląda tak, jakbym go klepała po pleckach. Co mi doradzicie?
Anonim