Od kilku miesięcy namawiam chłopaka na wspólne zamieszkanie. Na razie bezskutecznie. Może i by chciał, ale twierdzi, że nie mamy takich możliwości. On na umowie zlecenie, jakieś marne 2000 zł, ja niby na etacie, ale też coś koło tego... Jego zdaniem nie ma sensu się tak męczyć i zamieszkamy razem dopiero wtedy, jak będziemy mogli wynająć coś dużego i ładnego, no i pozwolić sobie przy okazji na całą resztę. Tylko prawda jest taka, że już nas na to stać.
Nie wiem za bardzo skąd to się wzięło, ale nigdy nie powiedziałam mu, ile tak naprawdę zarabiam. Nie padła konkretna kwota. Jak on narzekał, że dostaje za mało, to tylko mu przytakiwałam i tłumaczyłam, że takie czasy... Trzeba się cieszyć z tego, co jest... Podświadomie bałam mu się powiedzieć prawdę, żeby nie poczuł się ode mnie gorszy. 2 tysiące to ja zarabiałam, ale jakieś 3 lata temu, kiedy dopiero zaczynałam tam pracować. Dzisiaj to sporo więcej.
Tak naprawdę są miesiące, kiedy wyciągam nawet po 8 tysięcy. Mam podstawę 6 tysięcy na rękę i prowizję od niektórych umów. Sporo i sama zdaję sobie z tego sprawę. Jestem młoda, tak naprawdę mało doświadczona, a trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Nie mogę narzekać, bo dzięki temu jestem spokojniejsza i nie boję się o przyszłość. Ale podejrzewam, że on nie zniósłby tej informacji zbyt dobrze.
Byłoby mu głupio, gdybym dostawała 500 zł więcej, a co dopiero czterokrotność jego pensji... Jestem oszczędna, nie szastam kasą, więc tego nie zauważa. Na koncie mam już sporą sumę, za którą moglibyśmy zacząć myśleć o kupnie mieszkania. Byłoby akurat na wkład własny i kilka rat. A co dopiero mówić o wynajmie. Z miejsca mogę wynająć 3 pokoje w nowym budownictwie na rok z góry.
Gdyby nie to jego gadanie, że nas nie stać, to pewnie dalej bym się nie przyznawała. On nie pyta, ja się nie chwalę i tak jakoś zleciało. Ale wiem, że tak się dłużej nie da. Albo mu teraz powiem i wreszcie zamieszkamy razem, albo powiem i... tym bardziej nie będzie chciał, bo urażę jego dumę. Jak to wygląda, żeby kobieta utrzymywała dom... Dla mnie to żaden problem, ale wiadomo jacy potrafią być faceci. Trudno nadążyć za ich myśleniem.
A może brnąć dalej i mimo wszystko go namawiać? Nigdy nie potrafiłam rozmawiać o pieniądzach. Już nawet nie mówię o tej konkretnej sytuacji. Męczy mnie taki brak szczerości. Ciekawe, czy naprawdę mam się czego obawiać...
Aleksandra