Mam delikatną sprawę, a do napisania listu skłoniła mnie moja dobra koleżanka. Jakoś się nad tym nigdy nie zastanawiałam, ale byłyśmy ostatnio razem na wyjeździe i spałyśmy w jednym pokoju. Ona się bardzo zdziwiła jak otworzyła moją walizkę i zobaczyła, że mam w niej tak dużo bielizny. O co jej chodzi? Miałam tyle, co zwykle używam. Na 3 dni wzięłam paczkę 10 sztuk, bo nigdy nic nie wiadomo.
Potem zaczęła się dopytywać, czy ja mam jakieś problemy, że tak się przebieram, ale mnie nic nie jest. Dziwnie bym się czuła, gdybym spędziła cały dzień w jednej bieliźnie. Jakoś tak się przyzwyczaiłam, że zmieniam przynajmniej raz, a zazwyczaj to schodzą 3 pary. Dla mnie żaden problem, bo włączam potem pralkę i gotowe.
W sumie, to ja się dziwię, że ktoś tyle godzin siedzi w tej samej bieliźnie...
Rano się ubieram, ale po południu już czuję, że nie jestem do końca świeża. Zmiana majtek, skarpetek albo rajstop i jakoś mi lepiej. Potem, jak się okaże, że wychodzę gdzieś wieczorem, to przed wyjściem też się przebieram. Czy to naprawdę jest jakieś nienormalne? Zwyczajnie dbam o higienę...
Może jestem odrobinę przewrażliwiona, ale to przez to, że są dni, kiedy się wyjątkowo pocę. Nie mam zdiagnozowanej żadnej choroby. To chyba wpływ stresu w pracy. No i mam ogromny uraz względem ludzi od których czuć coś nieprzyjemnego. Sama nie chciałabym być w takiej sytuacji.
Jestem jedyna? Bez przesady...
B.