To chyba ostatni moment, żeby zacząć myśleć o prezentach świątecznych. Ja w tym roku nie będę raczej zbyt hojnym Mikołajem, bo trochę się ostatnio spłukałam i muszę szukać oszczędności. Mimo wszystko chciałabym każdemu z najbliższej rodziny coś dać. Tylko co, skoro za dużo wolnych pieniędzy nie mam?
Nie wiem, jak u Was, ale u nas się przyjęło, że pod choinkę daje się raczej porządne rzeczy. Jak dostałam torebkę, to nie byle jaką, ale firmową ze skóry. Jak dałam mamie kosmetyki, to też porządnej marki. Teraz jestem trochę zakładnikiem takiego myślenia i boję się kompromitacji.
Zastanawiam się, czy da się w ogóle na prezentach oszczędzić? Mam jakiś pomysł, ale nie chcę być posądzona o skąpstwo i dziadowanie.
Mam w mieście sklepy, które sprzedają różne rzeczy, ale takie, które nie mają żadnej konkretnej marki. Takie typowe „no name” za mniejsze pieniądze, a pewnie tak samo dobrej jakości. I tak np. za szaliczek dla mamy mogłabym zapłacić 15 zł, a nie 150 zł w salonie znanej firmy. Kosmetyki dla siostry mogę kupić np. w dyskoncie, a nie drogerii, a aktówkę dla taty (bo wspominał, że potrzebuje) też na jakiejś promocji, nie musi być z prawdziwej skóry.
Co myślicie o takiej oszczędności w Święta? Nie czułybyście się obrażone, gdybyście coś takiego dostały? Ja naprawdę mogłabym wydać nawet całą pensję, gdybym tylko nie miała innych zaległości.
Tylko się boję, że ja dam byle co, a od nich dostanę drogie prezenty...
Natalia