Mam 22 lata, nadal się uczę, pracuję, mam chłopaka. Nie jest źle, ale oczywiście mogłoby być lepiej. Wolałabym mieć same 5 na studiach, lepiej zarabiać, zaręczyć się, mieszkać w lepszej dzielnicy, ale widzę, że i tak osiągnęłam więcej, niż niektórzy moi znajomi. Radzę sobie, jestem niezależna, ale mimo to muszę słuchać narzekań.
Moi rodzice czepiają się od zawsze. Tak mają i niczego nie zmienię. Już nawet nie słucham ich niezwykle mądrych argumentów, bo chyba żyją w jakimś innym świecie. Ostatnio usłyszałam od nich, że w ogóle ich nie szanuję, bo nie próbuję nawet zrozumieć ich zdania. Odwracam się na pięcie i robię swoje. Podobno powinni być dla mnie autorytetami. Ale niby z jakiego powodu? Tylko dlatego, że są rodzicami? Sami niewiele osiągnęli.
Kocham ich i jestem wdzięczna, że wiele razy się dla mnie poświęcali. Nie mieli w życiu łatwo i doceniam ich wysiłek. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mi się wydaje, że mieli takie życie na własną prośbę. Wystarczyło się uczyć, zdobyć wykształcenie i później byłoby łatwiej. Oboje skończyli na poziomie technikum i dzisiaj pracują fizycznie.
Zarabiają marnie, mieszkanie mają tylko dlatego, że dostali kiedyś z przydziału, samochód jest tak stary, że ledwo jeździ. Nigdy nie byliśmy na wakacjach, bo wystarczająca atrakcją miała być działka po dziadku. 5 kilometrów od centrum miasta, więc kurort jak cholera. Czy oni chcieli coś zmienić? Nie, raczej im się nie chciało. Są z siebie bardzo zadowoleni. Teraz mają czelność kręcić nosem, że nie dostałam stypendium naukowego (zabrakło mi niewiele), że za mało zarabiam, jestem nieodpowiedzialna i w ogóle.
Na ich miejscu skakałabym z radości, że pomimo wszystko wychowali zaradną córkę. Nie jestem idealna, ale na pewno nie uważam się za nieudacznika. Walczę o swoje. Oni nigdy tacy nie byli i chyba to ich najbardziej boli. To, że ich kocham wcale nie oznacza, że są dla mnie autorytetami. Tak naprawdę wcale nie chcę brać z nich przykładu, bo mam inny plan na życie.
Chcę się najpierw rozwinąć i stanąć pewnie na nogach, a dopiero później myśleć o rodzinie itd. W dzisiejszych czasach inaczej się nie da, ale oni oczywiście mają jeszcze wyobrażenia z PRL-u. Czy powinnam im ustępować i przyznawać rację, bo są moimi rodzicami? Zawsze robię wszystko po swojemu i na razie dobrze na tym wychodzę. Miłość miłością, ale nie chcę być taka, jak oni.
Aga