We wrześniu planujemy ślub. Termin jest, powoli wszystkie sprawy się załatwia i teraz zaczęliśmy kurs. Jakoś specjalnie na uroczystości kościelnej mi nie zależało, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma co robić sensacji. Więc będzie ksiądz, ołtarz i te sprawy. Ogólnie daleko nam do Kościoła i życia zgodnie z jego zasadami, więc nie do końca wiemy, jak się teraz zachować.
O dziwo psycholożka, która prowadzi z nami pierwsze zajęcia jest całkiem wyrozumiała i życiowa, ale nie wiem co mogę powiedzieć księdzu. Pewnie padnie pytanie, jak radzimy sobie z dochowaniem czystości, jak często się odwiedzamy itd. A prawda jest taka, że mieszkamy ze sobą od 3 lat i od seksu nie stronimy. Nie widzę powodu, by udawać, że jest inaczej.
Wiem, że sporo ryzykuję, bo jemu się nagle może odwidzieć i nas nie dopuści do ślubu. Tylko czy warto żyć w takim zakłamaniu? To całkiem młody ksiądz, więc powinien zrozumieć. Jakoś nie chcę zaczynać naszego oficjalnego wspólnego życia od kłamstwa. Nie mieszkamy ze sobą, nawet się za ręce nie łapiemy, pierwszy całus dopiero po ślubie, a seks, jak zdecydujemy się na dziecko...
Czy ktoś w to jest w stanie uwierzyć w XXI wieku? Jeśli o mnie chodzi, to rozmawiałabym z nim otwarcie i jakoś nie widzę tego, że on mógłby nam przez to robić problemy. Nie żyję jak przykładka katoliczka, ale przynajmniej brzydzę się kłamstwem.
Myślicie, że doceni szczerość?
Marta