Jestem w zaawansowanej ciąży i do rozwiązania coraz bliżej. Nie boję się porodu, bo uważam, że to wyjątkowe wydarzenie w życiu kobiety. Zawsze krytycznie patrzyłam na matki, które z wygody decydowały się na cesarskie cięcie. Inaczej tego nazwać nie mogę, bo prawie połowa to robi, a wskazania medyczne ma pewnie maksymalnie co dziesiąta. Nigdy nie brałam pod uwagę innej możliwości, niż urodzić siłami natury. Tak rodziła moja mama i to trzy razy, wszyscy jesteśmy zdrowi, więc chyba warto. Poza tym, po czymś takim szybciej dochodzi się do siebie. Także scenariusz był jeden, a teraz niemiła niespodzianka.
Już na początku coś się mówiło, że może trzeba rozważyć cesarkę, bo mam wadę wzroku, a szkoda jeszcze ją pogorszyć. Badali mnie wiele razy, w tym okulista i stanęło na tym, że ryzyko jest minimalne. Teraz wyniki są trochę słabsze i słyszę co innego – nie wolno pani rodzić naturalnie, bo nikt nie zagwarantuje, że wada się nie powiększy. O ślepocie na szczęście jeszcze nikt nie mówi. Skoro wtedy się mylili, to może teraz też?
Nawet prowadzącą mnie ginekolog zdziwiła ta nagła zmiana. Jej zdaniem diagnoza jest trochę na wyrost. Według mnie też. Dlatego poważnie zastanawiam się nad tym, czy nie zignorować tej histerii i po prostu zrobić swoje. Urodzić naturalnie tak, jak to sobie zaplanowałam i tyle. Może wzrok rzeczywiście trochę się pogorszy, ale przy takiej wadzie to i tak mała różnica. Bez okularów do końca życia i tak się nie obędę. Najwyżej będą trochę mocniejsze. Mąż decyzji mi nie ułatwia, bo jak to facet twierdzi, że... sama najlepiej wiem, co robić.
Rodzice nie wprost, ale sugerują, że to lekkomyślne. Nawet mama nie rozumie, dlaczego tak mi zależy na naturalnym porodzie. Przypominam, że to kobieta, która zrobiła to trzy razy i nigdy nie żałowała. Zawsze wręcz twierdziła, że to cudowne doświadczenie. Tyle, że u niej ryzyka nie było... Gubię się w tym wszystkim, bo od kilku miesięcy plan był prosty – żadnego cięcia. Wytrzymam i zrobię to, jak przystało na silną babkę.
Szczerze mówiąc, to nawet jeśli biorę pod uwagę, że wzrok się trochę pogorszy, to i tak uważam, że to niewielkie ryzyko. Bardzo mała cena za spełnienie życiowego marzenia. Może będzie ciut gorzej, może nie będzie, ale przynajmniej urodziłabym po swojemu. Nie wiem czy byłabym tak samo szczęśliwa, gdyby to lekarze odwalili za mnie całą robotę. Przychodzisz na umówioną godzinę, cięcie, wyciągnięcie dziecka, zszycie i po krzyku. Wydaje mi się to nieludzkie. Zapomina się też o tym, że to poważna operacja, też ryzykowna, a blizny są potem naprawdę widoczne.
Nie wypada zapytać, co byście zrobiły na moim miejscu, ale może podpowiecie, czym mam się kierować? Obawami lekarzy czy własnym rozumem? Wiem, że oni chcą dobrze, ale raczej nie rozumieją mojego myślenia w tej sprawie...
Olga