Postanowiłam się trochę rozruszać i to za namową mojego chłopaka. Nigdy nie uprawialiśmy sportu, ale on zaczął i strasznie mu się spodobało. Biega i chodzi na koszykówkę. Teraz ma tyle energii, że za nim nie nadążam. No więc, pytał kilka razy, czy sama nie chciałabym coś porobić, wreszcie się zdecydowałam i poszłam na siłownię. Nie wiedziałam, co będzie dla mnie dobre, ale padło na fitness. Gdyby chłopak wiedział, co się tam dzieje, to zakazałby mi tam chodzić...
Myślałam, że takie zajęcia prowadzą zawsze kobiety, a u nas jest facet. Jak go pierwszy raz zobaczyłam, to po prostu ugięły mi się nogi. Młody, przystojny, umięśniony. I ten głos... Mogłabym go słuchać całymi dniami. Czasami nie mam już na nic siły, ale kiedy prosi, nie potrafię odmówić. Trochę się martwię, że teraz chodzę tam dla niego, a nie dla siebie. Ćwiczenia wcale nie są takie przyjemne, ale dla niego warto.
Nigdy bym tego nie powiedziała chłopakowi, ale każdy facet powinien wyglądać i zachowywać się jak mój trener. Wpatruję się w niego przez 2 godziny tygodniowo od 3 miesięcy i nie zauważyłam dosłownie żadnej wady. Zawsze uczesany, w czystym stroju, który tak się na nim opina... Pachnący, nawet jeśli się spoci... Doskonałe ciało, piękne zęby, a do tego spokojny, stanowczy kiedy trzeba, kulturalny, wesoły. Nawet nie mogę o nim myśleć, bo robi mi się słabo.
Cieszę się, że chociaż on mnie motywuje do ruchu, ale to chyba nie jest do końca fair. Kiedy tak na niego patrzę, albo on mnie dotyka, żeby pokazać, jak wykonuje się ćwiczenie, to czuję się tak... jakbym zdradzała swojego chłopaka. Doszło do tego, że nawet nie potrafiłam mu powiedzieć, że zajęcia prowadzi facet. Czy powinnam tam dalej chodzić?
Dorota