Mam wyższe wykształcenie i praktycznie żadnego doświadczenia zawodowego. Praktyki z uczelni przecież się nie liczą, a na stażu z urzędu pracy byłam tylko 3 miesiące i zajmowałam się układaniem papierów. Studia skończone, ostatnie długie wakacje w życiu wypadałoby też już skończyć... Dostałam ofertę pracy u siostry mojej koleżanki. To firma, która nie ma nic wspólnego z moim wykształceniem, ale chodzi o odpowiedzialne stanowisko. Na pewno musiałabym się bardzo zaangażować, żeby coś z tego wyszło.
Dlaczego się waham? Bo usłyszałam propozycję wynagrodzenia i trochę się załamałam. Nie liczyłam na kokosy, ale 1050 zł na rękę, a do tego na umowie zlecenie, to jest strasznie mało. Obowiązywałby mnie 3-miesięczny okres próbny, więc praktycznie do końca lata musiałabym żyć za grosze. To nie będzie łatwe, bo automatycznie pomoc rodziców się skończy. To nie brzmi zbyt dobrze. Poczułam się wręcz upokorzona, bo kto jest w stanie wyżyć za takie pieniądze?
Zobacz również: „Zarabiam 5000 zł miesięcznie. Nie potrafię nic oszczędzić” (Historia Karoliny)
Czytałam umowę i wychodzi też na to, że jak się pomylę przy liczeniu, to mogą mnie rozliczyć. W taki sposób, że albo całość albo procent strat od pensji. Zaraz się okaże, że w ogóle będę dopłacała do tej pracy! Wiedziałam, że jest źle na rynku pracy, ale to już jest draństwo.
Zastanawiam się, co zrobić. Przyjmę ofertę – będę płakała, że haruję za grosze. Odrzucę ją – może się okazać, że długo nic nie znajdę. Co to za kraj, w którym nie ma żadnych perspektyw. Nawet dla osób z wyższym wykształceniem...
Kiedyś bym powiedziała, że za tysiąc nawet nie wstaję z łóżka, ale kiedyś trzeba zacząć.
Michalina
Zobacz również: Ile trzeba zarabiać, by godnie żyć? Polakowi na przeżycie wystarczy 1467 zł