Ciągle słyszę, że ktoś nie ma gdzie iść na Sylwestra i ogólnie dramat. Ja mam inny problem, bo otrzymałam konkretną propozycję i nie wiem co zrobić... Na imprezę zaprosił mnie mój chłopak. Wiem, że brzmi fajnie, ale to nie jest taka zwykła impreza. Chociaż on twierdzi, że najzwyklejsza w świecie. Organizowana jest przez członków Oazy, czyli grupy kościelnej, do której należy. Sami młodzi ludzie, ale bardzo wierzący. Nie wiem, czego mam się spodziewać.
Sama jestem daleko od takich rzeczy, a tym bardziej nie wyobrażam sobie zabawy w takim gronie. Ciekawe, jak oni imprezują... To pewnie będzie siedzenie przy stole i czytanie Biblii przez całą noc. Szaleństwo po prostu. Chłopak twierdzi, że ci ludzie wcale się nie różnią od tych, których znam. Podobno się uprzedziłam i ulegam stereotypom.
Wyjaśnił mi, że wszystko zależy od tego, kto ostatecznie tam przyjdzie i jak się impreza rozkręci. Całkiem możliwe, że będą normalne tańce przy normalnej muzyce, śmiechy, różnego rodzaju zabawy i takie tam. To dalej brzmi dla mnie jak przedszkole, ale i tak trochę lepiej, niż myślałam. Zapytałam, czy będą tam jacyś księża, to się obruszył. Pytał, co by mi w tym przeszkadzało.
No błagam... Byłam na różnych imprezach, ale z księżmi jeszcze nie balowałam. Pewnie po wszystkim można się wyspowiadać? Zresztą, ciekawe z czego... O ile rozumiem, to tam nawet nie będzie alkoholu. Możliwe, że będzie dużo młodszych od nas ludzi. To brzmi po prostu strasznie. Nie wyobrażam sobie siebie w takim miejscu.
Chłopak mówi, że nawet nie chcę spróbować i w ogóle nie interesuje mnie jego życie. On tych ludzi bardzo lubi i chciałby chociaż raz spędzić z nimi ten dzień. Może ma trochę racji, ale to do mnie nie przemawia. Spodziewam się kompletnej tragedii. Pewnie nawet nie doczekam na północy, bo zasnę z nudów.
Myślałam o tym, żeby się raz dla niego poświęcić, ale łatwo się mówi. Gorzej wytrwać w takim towarzystwie. To mnie przerasta.
Mała