Jestem od 2 lat w bardzo trudnym związku. Widziałam, że to smutas, ale nie podejrzewałam, że aż tak... Przy mnie się otworzył, żartował, był zupełnie normalnym chłopakiem. Myślałam, że tak już będzie zawsze. Przyznał mi się, że miał problemy z depresją, ale dzięki mnie już z tego wyszedł. Chyba jednak nie do końca. Po kilku miesiącach znowu zaczął się dziwnie zachowywać. Nie chciał nigdzie ze mną wychodzić, nie pozwalał nikogo zapraszać do naszego mieszkania. Chciał tylko spać, oglądać TV... Dobrze, że chociaż do pracy chodził.
Najpierw myślałam, że mu się znudziłam i tak reaguje. Potem się zorientowałam, że chyba znowu ma jakieś problemy emocjonalne. Poczytałam i wyszło na to, że tak właśnie może wyglądać depresja. Czyli to znowu wróciło, a ja jednak go nie zmieniłam. Namówiłam go na wizytę o psychologa, ten skierował go do psychiatry. Rozmawiali sobie w czasie tych wizyt, przepisał mu leki i jakoś się to uspokoiło. Nie na długo.
Potem kolejne wahania. Jednego dnia nie mógł wstać z łóżka i cały się trząsł, drugiego budził się o 6 rano z uśmiechem na twarzy. I tak to wygląda od ponad roku. Nie mogę być pewna, w jakim będzie humorze. Wciąż coś łyka, chodzi na terapię, ale niewiele to daje. On mówi, że depresja jest jak alkoholizm. Można przestać pić, ale zawsze będzie się alkoholikiem. Można też wyciszyć depresję, ale ona ciągle będzie gdzieś tam w środku.
I chyba jest w tym sporo racji. Starałam się go wspierać, nigdy niczego mu nie zarzuciłam. Nie sugerowałam choroby psychicznej (co zrobił jeden z jego przyjaciół). Byłam przy nim, w dobrych i złych chwilach. Myślałam, że tak się da żyć. Beze mnie zupełnie by się załamał. Nie uważam się za egoistkę, ale teraz zaczynam myśleć wreszcie o sobie. Czy chcę się skazywać na całe życie w takich okolicznościach? On mnie przeprasza, że jest taki. Wiem, że to nie jego wina. Ale wiem też, że może tak być zawsze i to mnie przeraża.
Niedawno przeszła mi przez głowę taka myśl – a co by było, gdybym się z nim rozstała? Gdybym nie musiała uzależniać swojego życia od jego nastroju? Gdyby był przy mnie ktoś bardziej stabilny? Uśmiechnęłam się, bo na pewno byłoby inaczej, pewnie lepiej. A potem miałam wyrzuty sumienia, że w ogóle myślę o takim scenariuszu. Uzależniłam się od niego i jego humorów. Nie wyobrażam sobie innego życia, chociaż wiem, że byłoby lepsze.
Potem znowu dopadły mnie takie myśli. Może lepiej to skończyć... Pewnie tak, ale czy mogłabym później spojrzeć w lustro? Jak on by zareagował? Czy nie zrobiłby sobie krzywdy, nie załamał się jeszcze bardziej? Tego nie wiem. Kiedy tylko zaczynam myśleć o sobie, od razu przypominam sobie o nim i jego potrzebach... Chyba chciałabym się od tego uwolnić, ale nie potrafię.
Weronika