8 marca to dla mnie strasznie sztuczne święto. Taka chwila normalności po tych wszystkich upokorzeniach, trudach i przykrych sytuacjach, jakie spotykają kobiety każdego dnia. Podkreślenie, że jesteśmy gatunkiem podludzi, których należy traktować dobrze tylko raz w roku. Z tego powodu nie obchodzę podobnych okazji. One pokazują, że na co dzień kobiety są pogardzane. A jeden kwiatek w roku tego nie zmieni.
Mój ojciec i chłopak znają moje zdanie na ten temat, więc nie wygłupiają się z upominkami. Z innymi różnie bywa. Rok temu w pracy próbowano mi coś wręczyć, ale zrobiłam delikwentowi wykład i odpuścił. Czego chcę? Żeby każdy kolejny dzień był dla nas Dniem Kobiet. Chcę normalności, sprawiedliwości i równego traktowania. Być może brzmię jak radykalna feministka, ale czasem inaczej się nie da.
Mam za złe kobietom, że dają się w to wciągać. Ten niewinny kwiatek, rajstopy albo czekoladki to tak naprawdę gwoździe do naszej trumny. Pokazanie, że godzimy się na taki układ - miejcie nas gdzieś przez cały rok. Jeden dzień wystarczy. 8 marca sielanka, a 9 powrót do szarej rzeczywistości. Ja się na to po prostu nie godzę i dlatego gardzę tym świętem z całych sił. Robi mi się niedobrze, jak o nim pomyślę.
Czy tylko ja tak mam? Zdaję sobie sprawę, że większość kobiet traktuje tę okazję jako coś sympatycznego. Bo na pierwszy rzut oka faktycznie tak to wygląda. Ale czas zrozumieć, że to wyjątek potwierdzający regułę. Raz będziemy dla was mili, a następnego dnia znowu potraktujemy was jako gorszy gatunek. Taka jest smutna prawda.
Dorota